Czym właściwie jest książka Markéty Pilátovej? Przedziwnym literackim eksperymentem. Choć podejmuje bardzo klasyczny temat – losy pewnej sławnej czeskiej rodziny, na które silnie wpłynęła XX-wieczna historia – robi to w sposób bardzo awangardowy. Snując bowiem opowieść o rodzinie Baťów, autorka oddaje głos zarówno postaciom żyjącym, jak i duchom (świadomym tego, że już nie żyją), a nawet… brazylijskiej fabryce postawionej przez Jana Antonína.
Krótko, słowem wstępu – każdy z nas słyszał chyba o marce Baťa. Dzięki Gottlandowi Mariusza Szczygła wielu z nas zna też historię Tomáša Bati i zbudowanego przez niego obuwniczego imperium. Pilátová skupia się jednak na drugim z braci Baťów, Janie Antonínie, który po tragicznej śmierci Tomáša przejął firmę, po powstaniu Protektoratu uciekł wraz z rodziną za ocean, a w komunistycznej Czechosłowacji został niesłusznie oskarżony o kolaborację z Niemcami i skazany, tracąc możliwość powrotu do kraju.
Przy tworzeniu książki autorka dysponowała bogatym materiałem – wnuczka Jana Antonína Bati udostępniła jej zapiski, wiersze i dokumenty dziadka. Fikcja i domysły mieszają się tu z faktami, ale wszystko pod czujnym okiem Dolores Baťovej, z którą Pilátová zaprzyjaźniła się w Brazylii i której czytała kolejne fragmenty powieści. Dolores jest zresztą jedną z postaci, z perspektywy której opowiedziana jest rodzinna historia.
O czym mowa? O wielkich przestrzeniach Brazylii i ciasnocie – za to swojskiej – czeskich miasteczek. O brazylijskiej dzikości życia, oddechu puszczy i dzwonkach bydła, które zagłuszyły nieco emigranckie troski. O tęsknocie za ojczyzną, która jednak zdradziła, okazała się podła i mała. „Mały kraj to nie miejsce na wielkie domy” – mówi pod koniec swej opowieści Jan Antonín.
Mimo że Brazylia z otwartymi ramionami przyjęła Jana Antonína i jego śmiałe biznesowe wizje, a członkowie jego rodziny z czasem przywykli do życia w Ameryce Południowej, smutek emigranta wciąż im towarzyszył. Także tym z pokolenia, które nie pamiętało ojczyzny, jak Dolores, urodzonej przecież już w Brazylii. O silnych emocjach towarzyszących jej podczas pierwszej wizyty w rodzinnej Czechosłowacji wnuczka Jana Antonína mówi w jednym z wywiadów:
„Oprowadzałam po Pradze grupę brazylijskich adwokatów. Nagle, w Katedrze św. Wita, zaczęłam płakać i nie mogłam przestać. Tamci biedacy nie znali czeskiego, wszystko musiałam im wyjaśniać, a przy tym ciekły mi łzy. Przeszło mi dopiero następnego dnia. Nigdy przedtem i nigdy potem nic podobnego mi się nie przytrafiło. Jakby zostało dotknięte bardzo wrażliwe, bolesne miejsce”.
Kobiety Baťów
Historia rodziny Tomáša i Jana Baťów, dwóch silnych męskich osobowości, jest u Pilátovej opowiedziana z perspektywy wybitnie kobiecej. Dowiadujemy się więc, że kobiety nie miały łatwego życia w tej rodzinie – Jan Antonín był człowiekiem dosyć despotycznym, z jasną i określoną wizją tego, jak kobieta powinna funkcjonować w społeczeństwie i czym się zajmować, narzucającym tę wizję swoim najbliższym. Dlatego mimo że zdawał sobie sprawę z muzycznej pasji Ludmili i jej talentu, w autorskiej wizji Pilátovej nawet po latach kwituje perspektywę jej kariery pianistycznej słowami: „Takie pomysły mogła mieć kobieta, której nie udało się wyjść za mąż. Pomysły, że o kant dupy potłuc. Dobre dla feministek”.
Również brazylijskie społeczeństwo przedstawione jest w książce jako silnie patriarchalne. Ludmila ostatecznie odnalazła spełnienie w małżeństwie z Serbem Ljubodragiem, ale już innej córce Bati, Edicie, trafiło się zupełnie inne życie. Inteligentna i wykształcona, ale niepewna siebie, z traumą po ucieczce z ojczyzny na chwilę przed wybuchem wojny, trafia w ramiona Nelsona, brazylijskiego oficera, który opiekuje się nią, ale i traktuje ją bardzo autorytarnie.
„On miał w sobie coś z generała, ona płynnie weszła w rolę żony przy mężu (…). Nie obruszała się, kiedy zdarzyło jej się wytknąć Nelsonowi, że myli się w jakiejś politycznej kwestii – w «Guardianie» czytała, że było inaczej – a on w odpowiedzi urządzał jej awanturę. Zamiast zdzielić go po łbie, brała jego dłoń i przytulała ją do policzka z miną kotki łaszącej się do właściciela”
![]() |
Wieżowiec Bati w Zlínie, podobnie jak reszta majątku odebrany rodzinie Baťów przez państwo. |
„Mój mąż domagał się brazylijskich potraw, śpiewał brazylijskie piosenki, wydawał rozkazy po portugalsku i właśnie w tym języku zwracał się do mnie i dzieci. Nie znosił, kiedy mówiłam do nich po czesku. Drażniło go, że mnie nie rozumie; nie przyszło mu do głowy, że mógłby nauczyć się ojczystego języka żony. A ja byłam szczęśliwa!”.
Przywrócić dobre imię
Nietrudno zauważyć, że publikacja ma w pewnym sensie charakter interwencyjny. Autorka opisuje historię procesu, w którym Baťa niesłusznie skazany został za współpracę z nazistami oraz opowiada o rozpaczliwej walce jego córek i wnuczki o oczyszczenie jego imienia. Pisze o upokorzeniu, jakiego doświadczyć musiał brat założyciela obuwniczego imperium, o żalu do ojczyzny i o niesprawiedliwości – po bezprawnym wyroku majątek rodziny Baťów został jej odebrany i nigdy nie zwrócony. Nie oszczędza przy tym ani uczestników procesu w latach 50., ani współczesnych polityków – dostaje się tu też obecnemu czeskiemu prezydentowi Milošowi Zemanowi i premierowi Andrejowi Babišowi. Ten ostatni miał na tyle tupetu, by napisać do Dolores Baťovej z prośbą o poparcie w wyborach.
Kim byłby Baťa dziś? – zastanawia się autorka Z Baťą w dżungli. Jak wykorzystywałby dzisiejsze technologie? Czy korzystałby z Apple Watch, dzielił się swoimi przemyśleniami na Facebooku i publikował zdjęcia fabryk na Instagramie? Czy rzeczywiście był pionierem globalizacji? Czy po śmierci błąkał się nadal po ukochanych miejscach po obu stronach oceanu, wspominał straconych przez wojnę przyjaciół i rozpamiętywał urazy? Czy był na pogrzebie Havla, tego małego chłopczyka, który wpadł kiedyś na pomysł fabryk produkujących dobro? Kim był kiedyś i kim byłby dziś? Na wszystkie te pytania książka Pilátovej częściowo odpowiada. Odważny to, ale udany literacki eksperyment.
***
M. Pilátová, Z Baťą w dżungli, przeł. Agata Wróbel, wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2019.