Wojna o której pisze Flanagan wygląda trochę inaczej niż ta, którą znamy z Europy. Zamiast na wpół zburzonych miast jest duszna dżungla, zamiast bezpośredniego starcia – niewolnicza praca, zamiast oderwanych kończyn i broczących tętniczą krwią ran – ropiejące wrzody. Ale tak naprawdę chodzi o tę samą wojnę. Tę samą, którą człowiek toczy od wieków.
Flanagan opowiada historię jeńców australijskich, którzy w latach 1942-43 brali udział w budowie Kolei Birmańskiej, zwanej, nie bez powodu, Koleją Śmierci. Ten obłąkańczy projekt, który miał być potwierdzeniem potęgi japońskiego Ducha, pochłonął tysiące ludzkich istnień i przez autora zostaje wprost porównany do budowy piramid egipskich czy Petersburga. „Liczbę ofiar szacuje się na 100-200 tysięcy. To więcej niż w Hiroszimie. Więcej niż słów w mojej książce” – mówi pisarz w jednym z wywiadów. Wśród żołnierzy zmuszonych do niewolniczej pracy przy budowie kolei był również jego ojciec.
Autor opisuje warunki panujące w obozie jenieckim w sposób brutalny i pozbawiony skrępowania. Nie brak tu szokujących obrazów ropiejących wrzodów, wystających odbytów i ciemnoczerwonego ludzkiego mięsa. Mimo tych okrutnych realiów jeńcy starają się jednak zachować odrobinę godności, wspominają swoje rodziny, śpiewają, żartują, cieszą się jak dzieci z małych, symbolicznych aktów niesubordynacji – jak wtedy, gdy pewnego ranka śpiący Middleton dostaje wzwodu. (Trochę jak w Towarzystwie opieki nad zwierzętami, gdzie seksualność była pewnym manifestem siły życia na przekór wyniszczającym ciało warunkom życia w getcie).
Był to zatem iście cudowny widok – nie można było go nie zauważyć i się nim nie zachwycać – który zaczynał się podnosić na ich oczach. Kochany Middleton, powiedział Gallipoli von Kessler. Jest jedną nogą w grobie, a stoi mu jak bambus w lesie, kurwa (s. 213).
![]() |
Australijscy i holenderscy jeńcy pracujący przy budowie Kolei Śmierci. Wszyscy chorują na beri-beri. Rok 1943. |
Na przykładzie właśnie Middletona – mocarza, który utraciwszy wiarę we własną siłę zaczyna więdnąć w oczach – autor pokazuje, jak ważna dla przetrwania jest siła ducha. Źródłem tej siły jest m.in. solidarność, dlatego podkreślone też zostaje znaczenie odpowiedzialności więźniów za siebie nawzajem: „Albowiem odwaga, ocalenie, miłość – to wszystko nie żyło tylko w jednym żołnierzu, lecz w nich wszystkich, a kiedy umierało, umierał każdy z nich” („Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie” – aż chciałoby się dodać…). Dlatego tak tragiczna – i traumatyczna niemal dla wszystkich uczestników zdarzeń – jest historia „Brudasa” Gardinera, który wskutek niesprawiedliwej decyzji dowództwa obozu zostaje brutalnie pobity, a mimo to nikt ze współwięźniów (z wyjątkiem Dorriga) nie ma odwagi zaprotestować.
Oczywiście ten duch, który pozwala jeńcom jakoś przetrwać kolejne dni w obozie, nie ma nic wspólnego z Duchem, o którym mówią bezustannie Japończycy. Wychowani w obsesyjnym posłuszeństwie cesarzowi, znieczuleni na ludzką krzywdę, mordujący ze słowami swoich rodzimych poetów na ustach, są jak zaprogramowane maszyny. Budowana kosztem wielu ludzkich istnień kolej ma być ich „ścieżką północy, która pomoże zanieść piękno i mądrość poezji Bashō w szeroki świat” (s. 140). Niektórzy w ostatnich chwilach życia mają przebłyski zwątpienia, jak Nakamura pytający sam siebie: „A co, jeżeli to wszystko było jedynie kamuflażem dla najgorszego zła?”. Inni nawet stojąc na szubienicy trwają w swoim szaleństwie i oznajmiają dumnie, że umierają za Japonię.
Upada jednak ich wizja świata, a Kolej Śmierci, symbol wyższości nad Zachodem, w końcu zarasta trawą razem z masowymi grobami jej niewolników. Każda idea, w imię której poświęca się ludzkie jednostki, okazuje się wydmuszką i musi kiedyś upaść – zdaje się sugerować autor. W tym sensie opowieść Flanagana ma wymiar uniwersalny – czym bowiem różni się ta obsesja podporządkowania wszystkiego abstrakcyjnemu Duchowi i realnemu cesarzowi od, dajmy na to, nazizmu?
W końcu pozostał tylko upał, deszczowe chmury, owady, ptaki, zwierzęta i roślinność, a one nic nie wiedziały i nic je to wszystko nie obchodziło. Człowiek to tylko jedna z wielu form istnienia, wszystkie formy chcą istnieć, a najwyższą formą życia jest wolność, dzięki której człowiek może być człowiekiem, chmura chmurą, a bambus bambusem (…). Linia pękła, tak jak pękają w końcu wszystkie linie; wszystko poszło na marne i nic z niej nie zostało (s. 323).
![]() |
Richard Flanagan |
Powieściowe losy bohaterów Flanagana nie kończą się wraz z wojną i powrotem do domu. Śledzimy je również w kolejnych latach. Ani oprawcy, ani ofiary nie są jednak w stanie wrócić do dawnego życia. Japońscy oficerowie nadzorujący budowę kolei muszą ukrywać swoją tożsamość, niektórzy zostają schwytani i straceni, jak Waran, innym udaje się wykręcić i zająć wysokie stanowiska – jak siejącemu grozę pułkownikowi Kocie. Ich ofiary już do śmierci muszą zmagać się z wojenną traumą, z pozostałymi po niewoli urazami. Po tak dramatycznych przeżyciach wszystko wydaje im się już pozbawione smaku i sensu, a sytuację dodatkowo pogarsza poczucie wstydu.
W dodatku to wcale nie były opowieści bohaterów. Nie chodziło przecież o walki na Kokoda ani o loty lancasterami nad doliną Ruhry. Nie chodziło o zatopienie Tirpitza, o zdobycie Colditz ani o Tobruk. A o co? O to, że byli niewolnikami rasy żółtej (s. 349).
Flanagan zachwyca swoim piórem. Kreśli obrazowe portrety postaci, posługując się niebywałymi metaforami i porównaniami, potrafi zarówno bawić, jak i wstrząsać, choć dotyczy to przede wszystkim opisów wojny – historia miłosnego trójkąta Dorrigo-Amy-Keith zalatuje już banałem (i tu jednak znalazły się fragmenty, które mnie urzekły; na przykład porównanie stosunków małżeńskich do edwardiańskich mebli z końskiego włosia – „były pozapadane i wygodne, jeśli człowiek siadał w miękkich, wysiedzianych miejscach i unikał twardych”).
Największą zaletą tej prozy jest jednak jej niesamowita sugestywność. Ron Charles, krytyk „The Washington Post”, w swojej opinii o Ścieżkach Północy przywołał Drogę McCarthy'ego. I rzeczywiście, to jest ten sam typ pisania – zarówno McCarthy jak i Flanagan operują piórem na tyle sprawnie, że emocje i odczucia bohaterów udzielają się czytelnikowi, zostaje on niemal wciągnięty w powieściowy świat. Na moment przestaje być sobą i wraz z innymi jeńcami leży na spleśniałej pryczy, obawiając się, że zrobi pod siebie zanim dobiegnie do latryny. I choć może nie brzmi to tak zachęcająco jak bym chciała – naprawdę, przeżyjcie to.
***
R. Flanagan, Ścieżki Północy, tłum. Maciej Świerkocki, wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015 (prebook).
Za ten przerażający, a zarazem zachwycający obraz budowy Kolei Śmierci dziękuję pani Marcie Bartosik i Wydawnictwu Literackiemu.
Przy okazji polecam wspomniany wywiad z Richardem Flanaganem. Nie tylko przywołuje w nim historię swojego ojca, ale również opowiada o tym jak w ramach prac nad książką rozmawiał z żyjącymi jeszcze japońskimi oficerami, którzy nadzorowali niegdyś budowę kolei, jakie zrobili na nim wrażenie i jak na jego relację zareagował ojciec.
A plan na najbliższe dni – dwa filmy o budowie Kolei Birmańskiej. Most na rzece Kwai z 1957 roku, który oglądałam dotychczas tylko we fragmentach, i Droga do zapomnienia, obraz sprzed trzech lat z Colinem Firthem i Nicole Kidman w rolach głównych. I choć obydwie to ekranizacje książek, wypadałoby więc najpierw zapoznać się z pierwowzorami literackimi, wyjątkowo zrobię wyjątek, bo temat budowy Kolei Śmierci bardzo mnie zainteresował. A swoją drogą, ciekawe, czy ktoś podejmie się zekranizowania powieści Flanagana?
Fotografie:
[1] Motyw z okładki polskiego wydania Ścieżek Północy / zdjęcie własne
[2] Autor nieznany, dar A. Mackinnona dla Australian War Memorial / Wikimedia Commons
[3], [4] wydawnictwoliterackie.pl
Fotografie:
[1] Motyw z okładki polskiego wydania Ścieżek Północy / zdjęcie własne
[2] Autor nieznany, dar A. Mackinnona dla Australian War Memorial / Wikimedia Commons
[3], [4] wydawnictwoliterackie.pl