Quantcast
Channel: Literackie skarby świata całego
Viewing all articles
Browse latest Browse all 363

Cierpienia muzy po przejściach – „Narzeczona Schulza”, Agata Tuszyńska

$
0
0
Narzeczona, Muza, dziewczyna ze zdjęcia. Zagadkowe spojrzenie, tajemniczy uśmiech i inicjał J. który pozostał po niej w opracowaniach. Na jej życzenie, jakby do końca pragnęła pozostać w cieniu, zniknąć. Juna, którą Agata Tuszyńska wyciągnęła z cienia. Mityczna Juna, posągowa Juna, w którą Agata Tuszyńska tchnęła życie. Pięknie i z powodzeniem.

To on ją wybrał. Wyłuskał ją z tłumu na ulicy, poprosił – przez przyjaciela, bo twarzą w twarz się nie ośmielił – o możliwość namalowania jej portretu. Piękna, postawna, elegancka młoda kobieta, silna – tę siłę, której jemu tak bardzo brakowało, musiał w niej wyczuć.

A ona, według wizji Tuszyńskiej, od razu dostrzegła w nim geniusza. Taki śmiały w sztuce, tak nieśmiały w życiu. „Bezbronny jak skrzypce bez futerału” (s. 41), „jak ze szkła. W każdej chwili narażony na stłuczenie” (s. 104). Chciała go chronić, chciała, jak w wizji Rilkego, stać na straży jego twórczej samotności. Nie wiedziała jednak, na co się porywa – i przez kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt następnych lat, nawet kiedy jego już dawno nie ma, miota się między miłosnym oddaniem a nienawiścią.

Zwyczajnie po kobiecemu nie potrafi zrozumieć i usprawiedliwić jego seksualnych obsesji. Głowę rozgorączkowaną wizjami jego rozpustnych wizyt w burdelu chłodzi myślami o jego artystycznym geniuszu, o jego wielkości. Próbuje zrozumieć, czyta książki o masochizmie, szuka genezy jego choroby, dopasowuje zasłyszane opowieści – kolejne fragmenty układanki. Ale to na nic – to zbyt trudne dla tej, która kocha i najzwyczajniej w świecie chce mieć go na wyłączność. Sztukę, tę Sztukę, z którą wiecznie ją zdradzał, tę by mu wybaczyła, ale tamtego – nie potrafiła.

Jeden z rysunków Schulza z roku 1934.
Nie widzę w stworzonej przez Tuszyńską postaci nadmiernej egzaltacji, nie dostrzegam w tej wizji kiczu jak niektórzy krytycy. Widzę szczerość i prostotę uczuć młodej dziewczyny, jaką Szelińska w momencie związania się z Schulzem była. Nawet mimo całej swojej pomnikowości i powagi musiała przecież przeżywać ekscytację nową znajomością i nowym uczuciem, musiała wstydzić się, szaleć z zazdrości, przeżywać chwile dziecinnej wściekłości, doświadczać emocjonalnej huśtawki jak każda zakochana kobieta. Marzyć o małżeństwie i normalnym domu. Pensjonarka? Może i tak. Ale przecież każda kobieta w głębi duszy jest trochę pensjonarką.

Równie dobrze autorka oddała uczucia starzejącej się, samotnej kobiety, więdnącej muzy, „muzy po przejściach”. Straciwszy wszystko wskutek wojny – rodziców, dom i (o czym dowiedziała się dopiero kilka lat później) Bruna – Juna na krótki czas przeniosła się do Warszawy, a następnie do kuzynki do Gdańska. Została dyrektorką uniwersyteckiej biblioteki. „Zawsze była zapięta na ostatni guzik, także psychicznie. Oszczędna w słowach, zdystansowana” (s. 270). Zamknęła się na świat i na ludzi, zapracowała sobie na opinię surowej i niedostępnej.

A w głębi duszy wspominała i przeżywała, wypominała sobie, że nie zrobiła więcej, by go uratować. Tylko wzmianki o nim były jeszcze w stanie ją ożywić, tylko misją przypomnienia o nim światu jeszcze żyła. Trudna to była misja w ustroju, który uznawał tylko sztukę utylitarną, ale znalazła sprzymierzeńca – Jerzego Ficowskiego, poetę, który w następnych latach stał się jednym z największych znawców życiorysu i twórczości Schulza. Także dzięki jej świadectwom.

Za tę pomoc zapłaciła swoją cenę – otrzymała dostęp do korespondencji dawnego narzeczonego, która nie tylko potwierdziła akty jego niewierności, ale i ujawniła, że zasadność ich planowanego małżeństwa była sprawą szeroko dyskutowaną w gronie jego przyjaciół. Z listów od jego przyjaciółek dowiedziała się, że „drobnomieszczański” związek z nią byłby zagrożeniem dla jego sztuki, że byłaby mu ciężarem, on sam zaś pisał, że „ucieczka w małżeństwo” była dla niego jednym ze sposobów obrony przed samotnością. I bolało – choć minęło tyle lat i nie miało to już znaczenia. Czytała o jego przelotnym związku z Nałkowską, o jego rozmyślaniach, czy nie „oddać się rozpuście”, i płakała nad tymi starymi listami, stara, samotna kobieta, niepotrzebna muza.

Lektura Narzeczonej Schulza to prawdziwa przyjemność. Jest tylko jedno niebezpieczeństwo – w stworzony przez Tuszyńską świat Juny wchodzi się tak głęboko, że traci się poczucie rzeczywistości, a granica między faktami a dopowiedzeniami zaciera się. I oto niepostrzeżenie możemy przyjąć jako pewnik coś, co wcale pewnikiem nie jest, a z kolei prawda wyda nam się zbyt niesamowita, by w nią uwierzyć. Tylko czy to wada czy zaleta?

***
A. Tuszyńska, Narzeczona Schulza. Apokryf, wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015.

Za książkę o tajemniczej muzie pisarza, który jest jednym z moim Mistrzów dziękuję pani Annie Zemanek i Wydawnictwu Literackiemu.

Fotografie:
[1] Zdjęcie własne / Tuszyńska A., Narzeczona Schulza, Kraków 2015.
[2] Mo Morgan1 / Foter.com / CC BY-NC
[3] Wydawnictwo Literackie

Viewing all articles
Browse latest Browse all 363