Quantcast
Channel: Literackie skarby świata całego
Viewing all 363 articles
Browse latest View live

Młode pąki ścięte mrozem – „Zmierzch”, Osamu Dazai

$
0
0
„Człowiek urodził się dla miłości i rewolucji” (s. 123).

Książka Osamu Dazaia, wydana po raz pierwszy w roku 1947, to opowieść o zmierzchu japońskiej arystokracji – o mrocznych czasach po klęsce II wojny światowej, czasach kryzysu wartości i ideałów. W tym powieściowym świecie autor umieszcza młodą kobietę, która podejmuje rozpaczliwą próbę ucieczki od powszechnej beznadziei.

„Mroczny czar powieści bazuje w dużej mierze na dekadenckiej atmosferze otaczającej samego autora – uzależnionego od narkotyków, tonącego w rozpaczy i nienawidzącego siebie, na długo przedtem, zanim kultura kasutori rozlała się na resztę społeczeństwa. Jego osobiste demony, które gnębiły go przez większość życia, pomogły idealnie zarysować bolączki i marzenia po zakończeniu wojny – po «upadku» całego narodu” (s. 18) – pisze w świetnym wstępie do książki Karolina Bednarz.

Autor decyduje się jednak na ciekawy i dosyć odważny krok – opisuje czasy upadku z perspektywy trzydziestoletniej rozwiedzionej kobiety. Zamiast oddać głos komuś bardziej podobnemu sobie, jak choćby uzależniony od narkotyków dekadent Naoji, postanawia opowiedzieć swoją historię z punktu widzenia jego siostry. Ale przecież „Madame Bovary c’est moi”, a rozczarowana życiem i spętana troską o matkę Kazuko okazuje się bliższa autorowi, niż się na pierwszy rzut oka wydaje.

Ucieczki – miłość i rewolucja

Kobieta obsesyjnie wręcz pragnie urodzić dziecko. „Pragnę dziecka. Nie obchodzi mnie szczęście, o którym pan mówi. Nie chcę też pieniędzy. Wystarczy mi tyle, abym mogła wychowywać swoje dziecko” (s. 88). W dodatku decyduje, że musi być to dziecko pisarza Uehary, przyjaciela jej brata. Wie, że relacja z nim – mężczyzną żonatym, w dodatku alkoholikiem, spędzającym całe noce w towarzystwie kompanów od kieliszka i kochanek – nie przyniesie jej nic dobrego. Mimo to brnie w tę relację, wysyłając mu desperackie listy. „Patentowany drań. To jedyny krzyż, na którym gotowa jestem umrzeć” – pisze z uczuciem, i dodaje: „W miłości nie ma rozsądku” (s. 96).

Mija sześć długich lat, a jej wybranek nie odpowiada na listy. „Obezwładniło mnie poczucie beznadziei, jakiego nigdy wcześniej nie zaznałam; jakbym została opuszczona o zmierzchu na jesiennych bezdrożach, dokąd nie dociera żaden głos, niezależnie od tego, jak często wołam i krzyczę. Czy to nazywają «zawodem miłosnym»?” – mówi. Mimo to nie poddaje się. „Moje żagle są już wciągnięte, a statek wyszedł z portu i skierował się na morze. Nie mogę stać w miejscu, muszę płynąć tak daleko, jak tylko się da” (s. 98). Decyduje się więc pojechać do Tokio i porozmawiać z Ueharą osobiście.
„Zaczęłam wojnę. Kocham go, lubię go, pragnę go, naprawdę go kocham, naprawdę go lubię, naprawdę go pragnę. Nic na to nie poradzę, że tak go pragnę, nic na to nie poradzę, że go lubię, nic na to nie poradzę, że za nim tęsknię. Jego żona jest wyjątkowo miłą kobietą, a jego córka jest taka piękna, lecz zostałam postawiona przed Sądem Bożym, i nie czuję się ani trochę winna. Człowiek urodził się dla miłości i rewolucji” (s. 123).
Osamu Dazai w 1948 roku.
Fot. Shigeru Tamura
Z pewnością dla wielu zastanawiające będzie, skąd u bohaterki ten upór, ta obsesja, to szaleństwo? Być może chodzi po prostu o desperackie pragnienie nadania znaczenia i sensu własnemu życiu, ulegającemu rozkładowi „jak liście bananowca, które gniją na drzewie, trzymając się gałęzi”. Kazuko – półsierota z rodziny upadłej arystokracji, przykuta do chorowitej matki, z którą łączy ją trudna, przesycona żalem i zazdrością o brata relacja – chce uciec od beznadziei w rozpaczliwą miłość i macierzyństwo. W dodatku przypisuje swojemu działaniu pewną religijną wręcz misję:
„Pomyślałam, że również w moim wypadku nie są zupełnie bez związku słowa pouczenia, które Jezus skierował o swoich uczniów, gdy zdecydował się posłać dwunastu apostołów na wszystkie strony świata, aby demaskowali hipokryzję kapłanów, faryzeuszy, uczonych i władców oraz żeby wszystkim ludziom bez najmniejszego wahania głosili przekonanie o tym, czym jest prawdziwa miłość Boża” (s. 119).
Gnijący za życia

Tytuł Zmierzch nawiązuje oczywiście do upadku japońskiej arystokracji oraz ideałów, w które wierzyli Japończycy ruszając na wojnę. Również w języku powieści pojawia się wiele metafor opartych na obrazach gnicia i rozkładu. Bohaterowie powieści mówią o sobie, że są zepsuci („Rzeczywiście, jestem zdeprawowana, wuj też; zaczęłam nawet myśleć, że i Mama jest zepsuta. Czy zepsucie nie oznacza po prostu wrażliwości?” – zastanawia się Kazuko), a ich życie się rozkłada. To proces, który po wojennej klęsce dotyka cały naród, a w szczególności jego elitę – japońską arystokrację. „Pozwalam, aby moje życie ulegało rozkładowi, podobnie jak liście bananowca, które gniją na drzewie, trzymając się gałęzi” – mówi bohaterka.

Jak widać więc, Dazai pisze bardzo obrazowym językiem, a jego metafory doskonale budują klimat powieści. „Przez ostatnie sześć lat, nie wiem od którego momentu, zaczął przenikać Pan do mego serca jak jesienna mgła” (s. 90) – wyznaje Kazuko, zaś Naoji porównuje obecny nastrój beznadziei w swoim kraju do wiosennych przymrozków: „Młode pąki więdną, nim się rozwiną. Szron. Jakby szron spadł nie w porę na cały świat” (s. 132). Te poetyckie momenty zdecydowanie przyćmiły w moich oczach fragmenty, gdy bohaterowie zaczynają filozofować (jak Naoji w swoim pożegnalnym liście, na mój gust – odrobinę za długim).

Dla niektórych Zmierzch okaże się pewnie zbyt przytłaczający w swoim smutku, ale myślę, że reszta czytelników ulegnie jego dekadenckiemu czarowi. Dla mnie obcowanie z tekstem Dazaia było niewątpliwą – choć gorzką – przyjemnością.

***
Cytaty: O. Dazai, Zmierzch, przeł. Mikołaj Melanowicz, wyd. Tajfuny, Warszawa 2019.

Ilustracje:
[1] fragment okładki ze strony wydawnictwa Tajfuny / tajfuny.pl,
[2] zdjęcie własne,
[3] Wikimedia Commons,
[4] okładka książki ze strony wydawnictwa Tajfuny / tajfuny.pl.

Czeskie skarby pod specjalnym nadzorem (6): (Nie)wiosenne czeskie nowości

$
0
0
Tej wiosny w czeskiej literaturze ukazującej się w Polsce dominować będzie tematyka raczej ciężka i mało wiosenna. Historycznie, trochę filozoficznie, ale i z odrobiną groteski, a na dokładkę kryminał. Zapraszam na najnowsze zestawienie czeskich premier po polsku!

Niedawno wyszły


(przeł. Aleksander Kaczorowski, Jan Stachowski, wyd. Czarne)

Nowe, poszerzone wydanie kultowego już zbioru tekstów różnych Mistrza Hrabala. Oprócz tych znanych z poprzedniej edycji, jak zapis spotkania autorskiego w restauracji Leśna czy pięknej Mojej Libni, są tu też na przykład wyimki z listów pisarza. Warto się zaopatrzyć! I to nie tylko dla zjawiskowej okładki.


(przeł. Andrzej Babuchowski, wyd. IPN)

Publikacja Instytutu Pamięci Narodowej na temat księdza Josefa Toufara, proboszcza parafii w Czyhoszczy, torturowanego i zamordowanego przez czeskie komunistyczne władze. Gdy w trakcie mszy odprawianej przez księdza Toufara w grudniu 1949 kilkakrotnie poruszył się krzyżyk na ołtarzu, StB uznało to za oszustwo i torturami usiłowało zmusić księdza, aby przyznał się do winy.

(przeł. Julia Różewicz, wyd. Afera)

Książka, którą autorka późniejszych, świetnie przyjętych Bogiń z Žítkovej zwróciła na siebie uwagę czeskiej krytyki i czytelników. Historia Gerty Schnirch, młodej Niemki, która pod koniec wojny wraz z tysiącami swoich rodaków została wypędzona z Brna w tzw. Marszu Śmierci. Podobnie jak w przypadku Bogiń– trudny temat, historia i rzetelne opracowanie faktograficzne.






Wkrótce wyjdą

(przeł. Agata Wróbel, wyd. Książkowe Klimaty) 
PATRONAT 

Opowieść o życiu Jana Antonína Bati – brata Tomáša Bati, który po śmierci brata przejął kierownictwo nad jego imperium obuwniczym, a następnie wraz z rodziną uciekł przed wojną do Brazylii. Tam nadal zajmował się produkcją butów, a prócz tego założył, na wzór Zlína, szereg nowych miast. W książce Pilátovej opowiada o sobie (pośmiertnie!) sam, ale historię uzupełniają i inne głosy, m.in. bliskich mu kobiet – córek i wnuczki. Zderzenie powieści z reportażem i esejem. I mój patronat.

Premiera: 23 kwietnia


(przeł. Olga Czernikow, Agata Wróbel, wyd. Książkowe Klimaty) 

Zapowiadany już w zeszłorocznej wiosennej odsłonie mojego cyklu, wreszcie wychodzi, we wspólnym tłumaczeniu Olgi Czernikow i Agaty Wróbel. Kto czytał Pieniądze od Hitlera lub Przyczynek do historii radości, ten wie, że jest na co czekać.

Premiera: 20 maja


(przeł. Agata Wróbel, wyd. Afera) 

Kolejna odsłona aferowej serii Czeskie Krymi, tym razem, jak donosi wydawca, zainspirowana prawdziwą historią. Tajemnicze otrucia pacjentów przez pielęgniarki, śmierć pracownika parku narodowego i główny podejrzany – jugosłowiański zbrodniarz wojenny, który… nie żyje od dziesięciu lat. Kryminał autora nominowanego do Magnesii Litery (za powieść Straka na šibenici).

Premiera: maj

(przeł. Elżbieta Zimna, wyd. Dowody na istnienie) 

Książka z autorskiej serii Mariusza Szczygła, Stehlík, i drugie – po Podróżach z Beniaminem – dzieło Martina Vopěnki, które ukazuje się po polsku. „Gdybyś mógł zabrać ze sobą na bezludną wyspę jedną książkę, co by to było?” – pewnie każdy z nas zastanawiał się kiedyś nad odpowiedzią na to pytanie. Przed taką decyzją staje Jakub, bohater powieści Vopěnki, ale nie chodzi o bezludną wyspę, a bunkier w bezludnych argentyńskich górach, dokąd mężczyzna udaje się w ramach tajemniczego eksperymentu. Z pozoru powieść przygodowa, a „w głębszej warstwie filozoficzny esej o naturze wszechświata i ludzkiej egzystencji” – tak pisze o książce jej wydawca.

Premiera: 6 maja


(przeł. Olga Czernikow, wyd. Amaltea)

Książka nieżyjącego już czeskiego psychiatry. Według słów tłumaczki „utwór-mozaika, szalony i nieokiełznany w swojej groteskowej fantazji i surrealistycznym rozhasaniu”. Podobno spotykają się tu m.in. islandzkie mity, bajki Ezopa, apokryficzne kazania św. Franciszka i podręcznik savoir-vivre’u… dla kruków. „Do tego parodie poczytnych romansów i zakrojona na szeroką skalę drwina z agresywnego a wszechobecnego maskulinizmu”. I jak po takim opisie nie być zaintrygowanym? Czekam!

Premiera: prawdopodobnie Warszawskie Targi Książki



(wyd. Editio/Helion) 

Brzmi obiecująco, ale niestety nie udało mi się zdobyć u wydawcy więcej informacji. Pozostaje nam więc poczekać na premierę.

Nie tylko Czechy

(przeł. Magdalena Bystrzak, wyd. Międzynarodowe Centrum Kultury)

Po Czechach. Instrukcji obsługi przyszedł czas na kolejny nietypowy przewodnik po kraju i kulturze naszych południowych sąsiadów – tym razem Słowaków. Wyboru esejów Liptáka, pisarza i historyka, dokonała tłumaczka Magdalena Bystrzak, która opatrzyła również publikację swoim wstępem. Pisze w nim: „Liptáka nie interesował pierwiastek narodowy, ale ludzki – odpowiedzialnością za porażki Słowacji obarczał ludzi właśnie, zwłaszcza słabość ich charakterów i drapieżne, władcze ambicje. Słowaków pozbawiał romantycznych i mesjanistycznych iluzji, twierdząc, że ich historia jest zwyczajna – przy okazji burzył w ten sposób mitotwórcze skłonności małego narodu, tradycyjnie zakorzenione w XIX wieku”.

Premiera: 15 kwietnia

Wydarzenia

Polsko-czeska wiosna literatury. Mazowiecki Instytut Kultury kontynuuje swoją tradycję polsko-czeskich wiosen i jesieni. W ramach tegorocznej Wiosny odbył się już literacko-muzyczny wieczór z okazji rocznicy jedynego spotkania autorskiego Hrabala w Polsce oraz wystawa „Razem w komiksie”– wernisaż prac nagrodzonych w polsko-czeskim konkursie na najlepszy komiks zainspirowany historią Czech i Polski. Kolejne przewidziane w ramach Wiosny wydarzenie to:

Saturnin, czyli wojna i humor. Spotkanie wokół Saturnina Zdeńka Jirotki. Gośćmi będą tłumacz książki Leszek Engelking i jej wydawczyni Julia Różewicz, prowadzi Mariusz Szczygieł, a fragmenty książki przeczyta aktor Łukasz Borkowski.

Kiedy i gdzie? 24 kwietnia, godz. 19:00, Faktyczny Dom Kultury w Warszawie.

Radka Denemarková na Big Book Festival. Czeska pisarka będzie jednym z gości tegorocznego Dużego Festiwalu Czytania. Szczegółowego programu jeszcze nie ma, ale festiwal odbędzie się w weekend 21-23 czerwca. Tradycyjnie w Warszawie, tradycyjnie gdzie indziej niż w roku poprzednim – tym razem festiwalowe miejsca to trzy lokalizacje przy ulicy Dąbrowskiego na Starym Mokotowie.

I jeszcze coś z pogranicza Czech i literatury…

Kobiety Europy Środkowej. Premiera nowego „Herito”. Krakowska premiera najnowszego numeru magazynu „Herito”, poświęconego tym razem kobietom Europy Środkowej. Dyskutować będą Olga Drenda i Ewa Furgał, prowadzi Paulina Małochleb.

Kiedy i gdzie? 9 kwietnia, godz. 18:00, Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie.

Kino na Granicy. Niby impreza filmowa, ale na wskroś czeska, a są i towarzyszące wydarzenia literackie. Organizatorzy zapowiadają na przykład pojedynek dwóch znakomitych tłumaczy z języka czeskiego: Andrzeja S. Jagodzińskiego i Jana Stachowskiego. A wśród gości m.in. Jaromír Hanzlík, którego uwielbiam za role w filmach Menzla na podstawie prozy Hrabala (najlepszy stryj Pepin!).

Kiedy i gdzie? 27 kwietnia – 3 maja, Cieszyn.

Wiecie o wydarzeniu, które nie pojawiło się w tym tekście? Organizujecie coś czeskiego i chcielibyście, żeby się tu znalazło? Piszcie!

Poprzednie odsłony cyklu Czeskie skarby pod specjalnym nadzorem znajdziecie tutaj.

Kino na Granicy – 10 literackich wydarzeń, na które warto się wybrać

$
0
0
...albo z pogranicza literatury, bo w końcu wszystko jest literaturą, prawda? Tegoroczne Kino na Granicy rusza już w tę sobotę. Oto moje subiektywne zestawienie spotkań, wykładów i projekcji filmowych z Czechami w tle, na które warto zwrócić szczególną uwagę, jeśli wybierzecie się do Cieszyna.

1)Na krótko (2018, reż. Jakub Smíd) – projekcja filmowa

Film na motywach ZniknąćPetry Soukupovej. Dla każdego, kto zna prozę Soukupovej, to chyba wystarczający powód, by się wybrać. Co ciekawe, scenariusz był jeszcze przed książką – powstał jako praca zaliczeniowa w trakcie studiów autorki na praskiej FAMU.
Gdzie i kiedy? Sobota 27.04.2019, godz. 12:00, kino Central

2) Literatura czeska po 1989 roku – Petr Minařík – wykład

O najnowszej czeskiej literaturze opowiadać będzie szef brnieńskiego wydawnictwa Větrné mlýny (tutaj możecie przeczytać obszerny wywiad z nim). Choć w Polsce czeskich książek wydaje się dziś sporo, to wciąż tylko pewien wycinek. Warto więc posłuchać, o czym i jak piszą dziś czescy pisarze.
Gdzie i kiedy? Niedziela 28.04.2019, godz. 12:00, COK – Sala konferencyjna

3) Film czeski po 1989 roku – Petr Vlček – wykład

A jak już o literaturze, to może i posłuchać o filmie? Zwłaszcza na filmowym festiwalu :). O najnowszym czeskim kinie mówił będzie Petr Vlček – polonista i filmoznawca, absolwent Uniwersytetu Palackiego w Ołomuńcu, organizator wielu wydarzeń filmowych.
Gdzie i kiedy? Niedziela 28.04.2019, godz. 14:30, COK – Sala konferencyjna

4) Uśmiechy smutnych mężczyzn (2018, reż. Dan Svátek) – projekcja filmowa

Film na motywach bardzo popularnej w Czechach autobiograficznej książki Josefa Formánka o tym samym tytule. Kręcony na terenie szpitala psychiatrycznego w Petrohradzie, opowiada o doświadczeniach z ośrodka leczenia alkoholizmu. Trochę na smutno, trochę na wesoło, jak to w czeskim kinie.
Gdzie i kiedy? Poniedziałek 29.04.2019, godz. 10:00, kino Central

5) Kilka słów o tłumaczeniu filmowego scenariusza – Petr Vidlák – wykład

Kolejny wykład na kolejny arcyciekawy temat. O tłumaczeniu mówi się dziś coraz więcej, ale już o tłumaczeniu scenariuszy – niekoniecznie. Kwestię przybliży Petr Vidlák, któremu Czesi zawdzięczają między innymi czeskie przekłady dzieł Olgi Tokarczuk.
Gdzie i kiedy? Poniedziałek 29.04.2019, godz. 12:00, Klub Dziupla

6) Pojedynek tłumaczy: Andrzej S. Jagodziński – Jan Stachowski

Czyli starcie tytanów, bo przecież i Jagodziński, i Stachowski to giganci przekładu z języka czeskiego. Pierwszy jest między innymi polskim głosem Josefa Škvoreckiego, drugiemu zawdzięczamy kilka pięknych przekładów dzieł Hrabala. Który w pojedynku na żywo poradzi sobie lepiej? Spotkanie moderować będzie prof. Joanna Goszczyńska.
Gdzie i kiedy? Wtorek 30.04.2019, godz. 15:30, COK – Sala konferencyjna

7)Postrzyżyny (1980, reż. Jiří Menzel) – projekcja transgraniczna

Ten film chyba nigdy się nie nudzi, co? Dla samej sceny z kominem warto go zobaczyć po raz setny! Dlatego na mojej liście i tego wydarzenia nie mogło zabraknąć. Słynne dzieło Jiřiego Menzla z niezapomnianą Magdą Vášáryovą w roli mamy Hrabala i Jaromírem Hanzlíkiem – gościem tegorocznego festiwalu – w roli stryja Pepina obejrzeć można będzie nad brzegiem Olzy.

(À propos wspomnianej sceny, nie powstrzymam się i zacytuję Škvoreckiego: „Jedna z najwspanialszych i chyba najpiękniejszych scen czeskiego filmu. Bo w browarze jest komin, sterczący w niebo niczym fallus, a Maria i Pepin bez wahania zaczynają się na niego wspinać (…). Promieniejąca młodością i erotyzmem dziewczyna oraz niedbały épateur, ucieleśnienie dosadności i absurdu. Siedzą na czubku fallusa, który dominuje nad całą okolicą – tylko dzięki temu, że komisarze z Barrandova nie czytali Freuda”. Niezapomniany film!).

Gdzie i kiedy? Wtorek 30.04.2019, godz. 21:00, Kino nad Olzą

8) Ciemno, prawie noc (2019, reż. Borys Lankosz) – projekcja filmowa

I jeszcze jeden film na podstawie książki, tym razem polskiej – adaptacja powieści Joanny Bator o tym samym tytule. Kto jeszcze nie widział, ma okazję nadrobić.
Gdzie i kiedy?Środa 1.05.2019, godz. 19:30, Teatr im. Adama Mickiewicza

9) Kultura słowacka po 1989 roku – Martin M. Šimečka – wykład

Nie samymi Czechami człowiek żyje, dlatego organizatorzy zostawili też trochę miejsca dla Słowacji. O najnowszej słowackiej kulturze opowie pisarz i dziennikarz Martin M. Šimečka, założyciel słowackiego wydawnictwa Archa.
Gdzie i kiedy?Środa 1.05.2019, godz. 14:30, COK – Sala konferencyjna

10) Polsko-czeskie i polsko-słowackie kontakty filmowe – spotkanie literackie

I znów bardziej o filmie, ale za to w kontekście polsko-czeskim i polsko-słowackim. W przyjemnej scenerii u Kornela dyskutować będą autorzy tekstów z książki Polsko-czeskie i polsko-słowackie kontakty filmowe. Spotkanie poprowadzą Ewa Ciszewska i Mikołaj Góralik.
Gdzie i kiedy? Czwartek 2.05.2019, godz. 17:00, Kornel i Przyjaciele

Pełen program Kina na Granicy znaleźć można na stronie wydarzenia. Tam też dostępne są opisy filmów, które wyświetlane będą w trakcie festiwalu. A o kilku z nich (tu, tu i tu) jest nawet co nieco od piszącej do Was te słowa. Mam nadzieję, że widzimy się w Cieszynie!

W dżungli przeszłości – „Z Baťą w dżungli”, Markéta Pilátová [patronat]

$
0
0
Czym właściwie jest książka Markéty Pilátovej? Przedziwnym literackim eksperymentem. Choć podejmuje bardzo klasyczny temat – losy pewnej sławnej czeskiej rodziny, na które silnie wpłynęła XX-wieczna historia – robi to w sposób bardzo awangardowy. Snując bowiem opowieść o rodzinie Baťów, autorka oddaje głos zarówno postaciom żyjącym, jak i duchom (świadomym tego, że już nie żyją), a nawet… brazylijskiej fabryce postawionej przez Jana Antonína.

Krótko, słowem wstępu – każdy z nas słyszał chyba o marce Baťa. Dzięki Gottlandowi Mariusza Szczygła wielu z nas zna też historię Tomáša Bati i zbudowanego przez niego obuwniczego imperium. Pilátová skupia się jednak na drugim z braci Baťów, Janie Antonínie, który po tragicznej śmierci Tomáša przejął firmę, po powstaniu Protektoratu uciekł wraz z rodziną za ocean, a w komunistycznej Czechosłowacji został niesłusznie oskarżony o kolaborację z Niemcami i skazany, tracąc możliwość powrotu do kraju.

Przy tworzeniu książki autorka dysponowała bogatym materiałem – wnuczka Jana Antonína Bati udostępniła jej zapiski, wiersze i dokumenty dziadka. Fikcja i domysły mieszają się tu z faktami, ale wszystko pod czujnym okiem Dolores Baťovej, z którą Pilátová zaprzyjaźniła się w Brazylii i której czytała kolejne fragmenty powieści. Dolores jest zresztą jedną z postaci, z perspektywy której opowiedziana jest rodzinna historia.

Jan Antonín Baťa w 1933 roku.
Smutek emigranta

O czym mowa? O wielkich przestrzeniach Brazylii i ciasnocie – za to swojskiej – czeskich miasteczek. O brazylijskiej dzikości życia, oddechu puszczy i dzwonkach bydła, które zagłuszyły nieco emigranckie troski. O tęsknocie za ojczyzną, która jednak zdradziła, okazała się podła i mała. „Mały kraj to nie miejsce na wielkie domy” – mówi pod koniec swej opowieści Jan Antonín.

Mimo że Brazylia z otwartymi ramionami przyjęła Jana Antonína i jego śmiałe biznesowe wizje, a członkowie jego rodziny z czasem przywykli do życia w Ameryce Południowej, smutek emigranta wciąż im towarzyszył. Także tym z pokolenia, które nie pamiętało ojczyzny, jak Dolores, urodzonej przecież już w Brazylii. O silnych emocjach towarzyszących jej podczas pierwszej wizyty w rodzinnej Czechosłowacji wnuczka Jana Antonína mówi w jednym z wywiadów:
„Oprowadzałam po Pradze grupę brazylijskich adwokatów. Nagle, w Katedrze św. Wita, zaczęłam płakać i nie mogłam przestać. Tamci biedacy nie znali czeskiego, wszystko musiałam im wyjaśniać, a przy tym ciekły mi łzy. Przeszło mi dopiero następnego dnia. Nigdy przedtem i nigdy potem nic podobnego mi się nie przytrafiło. Jakby zostało dotknięte bardzo wrażliwe, bolesne miejsce”.
Kobiety Baťów

Historia rodziny Tomáša i Jana Baťów, dwóch silnych męskich osobowości, jest u Pilátovej opowiedziana z perspektywy wybitnie kobiecej. Dowiadujemy się więc, że kobiety nie miały łatwego życia w tej rodzinie – Jan Antonín był człowiekiem dosyć despotycznym, z jasną i określoną wizją tego, jak kobieta powinna funkcjonować w społeczeństwie i czym się zajmować, narzucającym tę wizję swoim najbliższym. Dlatego mimo że zdawał sobie sprawę z muzycznej pasji Ludmili i jej talentu, w autorskiej wizji Pilátovej nawet po latach kwituje perspektywę jej kariery pianistycznej słowami: „Takie pomysły mogła mieć kobieta, której nie udało się wyjść za mąż. Pomysły, że o kant dupy potłuc. Dobre dla feministek”.

Również brazylijskie społeczeństwo przedstawione jest w książce jako silnie patriarchalne. Ludmila ostatecznie odnalazła spełnienie w małżeństwie z Serbem Ljubodragiem, ale już innej córce Bati, Edicie, trafiło się zupełnie inne życie. Inteligentna i wykształcona, ale niepewna siebie, z traumą po ucieczce z ojczyzny na chwilę przed wybuchem wojny, trafia w ramiona Nelsona, brazylijskiego oficera, który opiekuje się nią, ale i traktuje ją bardzo autorytarnie.
„On miał w sobie coś z generała, ona płynnie weszła w rolę żony przy mężu (…). Nie obruszała się, kiedy zdarzyło jej się wytknąć Nelsonowi, że myli się w jakiejś politycznej kwestii – w «Guardianie» czytała, że było inaczej – a on w odpowiedzi urządzał jej awanturę. Zamiast zdzielić go po łbie, brała jego dłoń i przytulała ją do policzka z miną kotki łaszącej się do właściciela”
Wieżowiec Bati w Zlínie, podobnie jak reszta
majątku odebrany rodzinie Baťów przez państwo.
– wspomina w książce Ludmila, która odrzuciła kiedyś awanse późniejszego męża siostry. Edita pokornie rodzi Nelsonowi kolejne dzieci, choć każda ciąża jest zagrożeniem dla jej wątłego zdrowia („Ale spróbujcie wytłumaczyć brazylijskiemu oficerowi, że już nie możecie – nie chcecie – rodzić więcej dzieci”), i przyjmuje w domu zasady narzucone jej przez męża, powtarzając wciąż, że jest szczęśliwa.
„Mój mąż domagał się brazylijskich potraw, śpiewał brazylijskie piosenki, wydawał rozkazy po portugalsku i właśnie w tym języku zwracał się do mnie i dzieci. Nie znosił, kiedy mówiłam do nich po czesku. Drażniło go, że mnie nie rozumie; nie przyszło mu do głowy, że mógłby nauczyć się ojczystego języka żony. A ja byłam szczęśliwa!”.
Przywrócić dobre imię

Nietrudno zauważyć, że publikacja ma w pewnym sensie charakter interwencyjny. Autorka opisuje historię procesu, w którym Baťa niesłusznie skazany został za współpracę z nazistami oraz opowiada o rozpaczliwej walce jego córek i wnuczki o oczyszczenie jego imienia. Pisze o upokorzeniu, jakiego doświadczyć musiał brat założyciela obuwniczego imperium, o żalu do ojczyzny i o niesprawiedliwości – po bezprawnym wyroku majątek rodziny Baťów został jej odebrany i nigdy nie zwrócony. Nie oszczędza przy tym ani uczestników procesu w latach 50., ani współczesnych polityków – dostaje się tu też obecnemu czeskiemu prezydentowi Milošowi Zemanowi i premierowi Andrejowi Babišowi. Ten ostatni miał na tyle tupetu, by napisać do Dolores Baťovej z prośbą o poparcie w wyborach.

Kim byłby Baťa dziś? – zastanawia się autorka Z Baťą w dżungli. Jak wykorzystywałby dzisiejsze technologie? Czy korzystałby z Apple Watch, dzielił się swoimi przemyśleniami na Facebooku i publikował zdjęcia fabryk na Instagramie? Czy rzeczywiście był pionierem globalizacji? Czy po śmierci błąkał się nadal po ukochanych miejscach po obu stronach oceanu, wspominał straconych przez wojnę przyjaciół i rozpamiętywał urazy? Czy był na pogrzebie Havla, tego małego chłopczyka, który wpadł kiedyś na pomysł fabryk produkujących dobro? Kim był kiedyś i kim byłby dziś? Na wszystkie te pytania książka Pilátovej częściowo odpowiada. Odważny to, ale udany literacki eksperyment.

***
M. Pilátová, Z Baťą w dżungli, przeł. Agata Wróbel, wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2019.

Czeskie skarby pod specjalnym nadzorem (7): Gdy Polaczek spotyka Pepika. Rozmowa o Czechach i Polakach

$
0
0
Dziś krótka, specjalna odsłona mojego wydarzeniowo-premierowego cyklu. Chciałabym Was zaprosić na dyskusję, w której będę miała przyjemność wziąć udział. Rzecz dziać się będzie w Krakowie.

Gdy Polaczek spotyka Pepika” to spotkanie z cyklu Neighbours pod patronatem Open Eyes Economy. Cykl ma przybliżyć słuchaczom naszych najbliższych sąsiadów, zwrócić uwagę na to, co łączy, a co dzieli, i na charakter naszych relacji.

Na pierwszy ogień idą Czechy. O tym, co znaczy być Czechem, a co Polakiem, rozmawiać będą: 

  • David Černý– rzeźbiarz, twórca kultowych już wielkich bobasów z kodem kreskowym zamiast twarzy, świętego Wacława na odwróconym koniu i „sikającego” pomnika, 
  • ks. Zbigniew Czendlik– polski duchowny pracujący w Czechach, znany ostatnio w Polsce także dzięki wywiadowi-rzece Bóg nie jest automatem do kawy
  • Jolanta Dygoś– dyrektorka cieszyńskiego festiwalu filmowego Kino na Granicy i prezes stowarzyszenia Kino na Granicy, 
  • Pavel Peč– tłumacz literatury polskiej na czeski i lektor języka czeskiego, 

...oraz moja skromna osoba. A moderować będzie Łukasz Grzesiczak, politolog i redaktor naczelny portalu novinka.pl.

11 czerwca, krakowski klub Hevre, ul. Beera Meiselsa 18, I piętro, godzina 19:00. Wszystkich zainteresowanych oczywiście serdecznie zapraszam, i uprzedzam, że aby wziąć udział, trzeba się zarejestrować – tu. Do zobaczenia!

A trochę więcej o wydarzeniu przeczytacie tutaj.

Czy Hrabal był feministą?

$
0
0
Scena lania z filmu Postrzyżyny (1980) w reżyserii Jiřiego Menzla. Fot. Studio Filmowe Barrandov
Wydaje się, że trudno dziś napisać o twórczości Hrabala cokolwiek nowego i odkrywczego. Badacze i miłośnicy brali ją pod lupę na wszystkie możliwe sposoby. Jest jednak kwestia, której poświęcili dotychczas stosunkowo mało uwagi. Czy Hrabal pisał w duchu feminizmu? Czy jego dzieła genderowo wyprzedzają swoją epokę?

Na pierwszy rzut oka – tak. Wielu literaturoznawców twierdzi, że na tle zdominowanej przez męską wizję świata czeskiej literatury lat 60. Bohumil Hrabal jest chlubnym wyjątkiem. Bohumil Jirásek, Bronislva Volková czy Jiří Pelán to tylko niektórzy badacze podkreślający, że pisarz wprowadza do swoich utworów pełnokrwiste, nieschematyczne kobiece bohaterki, i pisze o kobiecości z szacunkiem i zrozumieniem. Jako najważniejszy przykład takiej postaci wymieniana jest oczywiście Marie – główna bohaterka Postrzyżyn, wzorowana na matce autora.

Są lata międzywojenne, Nymburk, niewielkie czeskie miasteczko. Marie jest żoną zarządcy lokalnego browaru. Społeczność, w której żyje, narzuca jej pewne oczekiwania, ale kobieta nic sobie z tego nie robi. Jest pełna życia, ma zawsze niespożyty apetyt, pielęgnuje w sobie wewnętrzne dziecko i zamiłowanie do zabaw. W związku z Francinem to ona zdaje się dominować – poważny zarządca i stanowczy browaru wydaje się zupełnie bezbronny wobec jej uroku osobistego. Zamienia się przy niej w małego chłopca: „To była ta jego miłość, zakochanie, które przyciskało go do muru jak to osierocone dziecko Alesza w czytance szkolnej” [1]. Według Josefa Škvoreckiego:
„Flirtująca i prowokująca, a przy tym wierna swemu mężowi piękna kobieta o wspaniałych włosach. Na kartach książki i na filmowym ekranie kocha swojego trochę sztywnego, nieśmiałego i pełnego uprzedzeń męża Francina – jest to jakiś wariant szczęśliwie żonatego Miłosza Pipki – z całą mocą i czułością niezepsutej kobiety, ale jednocześnie uwielbia niewinnie flirtować z jakimkolwiek interesującym mężczyzną, jaki jej się nawinie pod rękę, czy to młodym, czy starszym. Stanowi wprost ucieleśnienie seksu – wszystkiego, co jest w nim autentyczne, zdrowe, nieortodoksyjne, pełne czułości i radości. A także wszystkiego, co w nim tak cudownie zabawne” [2].
Zdecydowanie więc Marie wychodzi poza rolę przypisaną jej przez społeczeństwo. Jest „po męsku” odważna, spragniona przygód, ma nad swoim mężem władzę i chętnie to wykorzystuje. Piękna feministyczna wizja, nieprawdaż? Ale jednak nie do końca. Na dowód – trzy obrazki.

Pierwszy – Marie dokonuje ostatecznego aktu rebelii i obcina swoje piękne złote włosy. Włosy, które przez mieszkańców Nymburka są traktowane jako miejscowy zabytek i dziedzictwo starych czasów, włosy, w których zakochał się Francin. Obcina, bo chce być sobą, chce się pozbyć z głowy ciężaru – we wszystkich możliwych znaczeniach. Co się wtedy dzieje? Mąż nagle wchodzi w swoją tradycyjną rolę i upokarza ją, publicznie sprawiając jej lanie pompką od roweru. Scena jest odmalowana w sposób niewinny i groteskowy, ale w gruncie rzeczy jest jednak manifestacją męskiej siły.

Drugi – to już z drugiej części trylogii nymburskiej, Takiej pięknej żałoby. Małżonkowie wrócili właśnie z kina, rozmawiają o obejrzanym filmie, Marie zachwyca się Garym Cooperem. Francin wpada w szał, wyciąga rewolwer, wywleka ją z łóżka i każe przyznać, że gdyby miała taką okazję, oddałaby się aktorowi. „Widziałem, jak patrzyłaś na Gary Coopera. Przyzwoita kobieta nie patrzy w ten sposób… W ten sposób powinna patrzeć tylko na swojego męża!” [3]. Z potulnego Francina, skulonego za szafą z kromką suchego chleba i garnuszkiem kawy, wychodzi nagle porywczy, absurdalnie zazdrosny mężczyzna. O tym, że ma w sobie więcej siły i stanowczości, niż się wydaje, świadczy już scena z Postrzyżyn, w której ujarzmia znarowione browarniane konie. Czy nie jest tak, że i w związku z Marie ma większą władzę i kontrolę, niż na pierwszy rzut oka?

Trzeci – ze Skarbów świata całego. Zostaje w nich przywołana historia z młodości Marie i Francina, o której jednak nie było słowa ani w Postrzyżynach, ani w Takiej pięknej żałobie. Marie marzy o Pradze i o założeniu własnego biznesu. Za pieniądze od Francina kupuje w stolicy mały sklepik z kosmetykami. Chce być niezależna, pracować, mieć własne pieniądze. Mąż nie odmawia jej pomocy, ale patrzy na jej przedsięwzięcie złym okiem i wciąż namawia, by wróciła do domu. W końcu wraca – na tarczy, bo interes nie prosperuje, wierzyciele zaczynają dobijać się do drzwi, i niespełniona bizneswoman musi znów poprosić o pomoc męża. Ten, szczęśliwy, nie ogranicza się do spłacenia długów żony, ale i – by ją ukarać i bezustannie przypominać jej o porażce – sprowadza do browaru cały pachnący asortyment jej sklepu.

W starszej literaturze – nie tylko czeskiej – istniały tylko dwa modele kobiecości. Pierwszy – święta – potulna, cicha, skromna. Drugi – grzesznica – kobieta, która próbuje wyjść poza narzucone sobie ramy, ma odwagę, by mówić i robić to, czego jej nie wolno. I za to zostaje zawsze ukarana.

Badacze, którzy dowodzą, że Bohumil Hrabal pisał o kobietach z szacunkiem i zrozumieniem, mają rację. Ale faktem jest też, że kobiece wyzwolenie i siła w jego utworach są często tylko pozorne, i taki a nie inny sposób przedstawiania kobiet może wynikać z osobistych doświadczeń autora – od najmłodszych lat stykał się z bardzo silnymi kobiecymi osobowościami. Ostatecznie, świadomie lub nie, sprowadza swoje postaci do tradycyjnych ról. A jego twórczość jest raczej zwiastunem postępowej czeskiej literatury w duchu feminizmu, niż pierwszą jej reprezentacją.

Tekst powstał w oparciu o moją pracę magisterską.

Przypisy:
[1] Hrabal B., Postrzyżyny, przeł. Czcibor-Piotrowski A., Izabelin 2001, s. 28.
[2] Škvorecký J., Wszyscy ci wspaniali chłopcy i dziewczyny. Osobista historia czeskiego kina, przeł. Jagodziński A., Sejny 2018, s. 352.
[3] Hrabal B., Taka piękna żałoba, przeł. Czcibor-Piotrowski A., Izabelin 1997, s. 31.

O Czechach bez lukru – „To nie jest raj”, Michał Zabłocki

$
0
0
Zapowiadane jako odtrutka na panującą w Polsce bezkrytyczną czechofilię To nie jest raj Michała Zabłockiego to trochę inna książka, niż się spodziewałam. Sądziłam, że dostanę kilka historii składających się na obraz zamkniętego, zakompleksionego narodu, tymczasem 1) ostrze krytyki skierowane jest trochę w inną stronę, 2) oskarżenia są naprawdę poważne.

Zgodnie bowiem ze słowami przedmowy Macieja Jastrzębskiego, opowieści Zabłockiego – byłego korespondenta PAP w Pradze – nabierają „dramatycznych, a nawet przerażających kształtów”. To historie o skandalicznie prowadzonych śledztwach w sprawie morderstw małych dziewczynek, o medialnych nagonkach, gigantycznych łapówkach, agresji, rasizmie, wulgarnych politykach. Ta książka to jedno wielkie oskarżenie.

Oskarżenie nie wymierzone jednak w czeski naród. Michał Zabłocki nie burzy stereotypów o Czechach jako ludziach, atakuje raczej obraz krainy mlekiem i piwem płynącej, do której tak chętnie zapuszczamy się na weekendowe wypady, wracając obładowani czekoladą. Zamiast w ludzi celuje w czeskie państwo, w system, w instytucje, które nie zapewniają obywatelom opieki i ochrony, za to wyzyskują ich i oszukują aż do stopnia, w którym konieczne okazuje się wyjście na ulice, jak dzieje się to dzisiaj. I choć mamy do czynienia z największymi manifestacjami od czasów aksamitnej rewolucji, to jednak wciąż inicjatywa nielicznych – równocześnie ogromna liczba Czechów wciąż popiera ludzi, którzy w zorganizowany sposób ich wykorzystują, i ten czeski marazm również podkreśla autor To nie jest raj.

Nieudolność i niezrozumienie

Krytyka jest ostra i bezkompromisowa. Momentami ta opowieść o Czechach zmienia się wręcz w coś na kształt wściekłego monologu, w którym zarzuty padają na jednym wydechu:
„[Czesi] doświadczają natomiast czegoś zupełnie innego: słabości państwa i instytucji – zamiast więc ich bronić, bo są ich, oddają je biernie bez walki. Ta bierność wyraża się poprzez dyskryminację różnorodnych mniejszości, niechęć do ich integracji i przymykanie oka na ich podstawowe potrzeby oraz zagrożone bezpieczeństwo; niezrozumienie dla demokracji, która pojmowana jest jako bezkompromisowe rządy większości, a nie ochrona słabszych; krytykę politycznej poprawności, dla wielu wyrazu słabości i uległości wobec miękkich idei z Zachodu, a nie wynikającego z humanitarnej tradycji Zachodu szacunku dla odmienności; ogromną korupcję, powstrzymującą realizację istotnych dla ludności projektów; nieudolność policji, która nie potrafi poradzić sobie z garstką ekstremistów czy odnaleźć zaginionych dzieci, a za to umie dokonać szarży i pacyfikacji uczestniczących we mszy Romów; błędy sądów i prokuratury, oskarżających i skazujących na podstawie poszlak – nie dowodów – być może niewinnych; czy wreszcie kreowanie przez media przejaskrawionego obrazu świata, publiczne ferowanie wyroków i kar czy nieprzemyślane i nieodpowiedzialne narażanie ludzi poprzez ujawnianie niesprawdzonych informacji i wynajdywanie problemów, które nie mają zbyt wiele wspólnego z faktami i rzeczywistością” (s. 102).
Jako przykład nieudolności i niezrozumienia czeskiego państwa dla problemów obywateli Zabłocki podaje historię budowy autostrady D11. Dwie panie, Ludmila Havránková i Jaroslava Štrosová, jako właścicielki kawałka ziemi, przez który biec miała autostrada, przez 27 lat blokowały jej budowę na odcinku do Hradca Králové. Państwo nie było bowiem w stanie potraktować ich na tyle poważnie, by zaoferować im godziwą rekompensatę za utratę ziemi, która była dla nich ważna. „Większość nie dostrzega tego mikrodramatu przeżywanego przez krzywdzone jednostki. I nikt z nas zapewne nie chciałby znaleźć się na miejscu pani Štrosovej” (s. 84) – komentuje autor. Przypomina mi to bardzo historie opisane w Rybiej krwi Jiřiego Hájíčka, zainspirowane wysiedleniem mieszkańców z terenów pod budowę elektrowni atomowej Temelín, o której zresztą Zabłocki również pisze (podając ją jako przykład niebezpiecznego obiektu, zarządzanego z iście słowiańską niedbałością i fantazją).

Getta wciąż żywe

Autor nie pozostawia złudzeń. Czechy to nie żaden raj, leżący jakimś cudem tuż obok strasznej, smutnej Polski. To wciąż ta sama szara Europa Środkowa, miejsce, gdzie „poza pięknymi ryneczkami i kolorowymi kamieniczkami kryją się żelbetonowe szkielety niedokończonych, opuszczonych lub zrujnowanych pegeerów i zakładów, a zza kłosów barwnie dojrzewających zbóż wystają zapomniane mogilniki, wyschnięte studnie czy zardzewiałe czołgi i bagnety – pozostałości setek wojen i armii, które przeszły przez te miejsca, czy wreszcie getta dla niechcianych i wykluczonych poza społeczność obywateli” (s. 28).

Getta będące wciąż żywe, o czym świadczy historia rasistowskiego ataku na romską rodzinę w Vítkovie w ramach świętowania urodzin Hitlera. W tej historii akurat oskarżenie państwa zmienia się trochę w oskarżenie narodu – napastnicy w zaplanowanej akcji podpalają dom Bogu ducha winnych ludzi, omal nie doprowadzając do spalenia żywcem dwuletniego dziecka, a mimo to wielu Czechów uważa, że wymierzone im kary (22 i 20 lat więzienia) są zbyt surowe. Z drugiej strony – winę za radykalne postawy autor również przypisuje instytucjom. Mają one być skutkiem frustracji wywołanej działaniami nieudolnie zarządzanego czeskiego państwa.

Krytyka na wyrost?

Mam do zbioru To nie jest raj dwa „ale”. (Nie licząc już trzeciego – że jako fanka Boženy Němcovej nie mogę autorowi wybaczyć jego „okrutnie nudna powieść Babička”). 

Po pierwsze – być może to też trochę kwestia przesytu wściekłymi oskarżeniami w całej książce, ale w przypadku niektórych historii, jak choćby tej o elektrowni atomowej czy pożarze w schronisku, ma się już wrażenie krytyki na siłę i pisania pod tezę. Po drugie – nie do końca wiem, do jakiego czytelnika jest skierowana ta publikacja. Wprowadzające, „ciekawostkowe” teksty o czeskiej kuchni czy języku świadczyłyby o tym, że dla takiego, który z Czechami kontakt miał dotychczas bardzo powierzchowny, jednak obawiam się, że dla takiej osoby z kolei inne teksty ze zbioru – jak ten analizujący sytuację w czeskiej polityce od lat 90. – mogą się okazać zbyt wnikliwe i hermetyczne.

Spojrzenie Zabłockiego jest jednak odświeżające i z pewnością potrzebne przy budowaniu sobie w głowie wizerunku Czech. Dobrze, że taka książka powstała. Bo jeśli już coś lub kogoś kochać, to ze świadomością jego wad, prawda?

***
M. Zabłocki, To nie jest raj. Szkice o współczesnych Czechach, wyd. Helion, Gliwice 2019.

Czeskie skarby pod specjalnym nadzorem (8): Jesienne czeskie szaleństwo

$
0
0
Szaleństwo – tylko takim słowem jestem w stanie określić to, co dzieje się obecnie na polskim rynku wydawniczym, jeśli chodzi o tytuły czeskie lub o Czechach. Prawdziwe zatrzęsienie! Nie zwlekając więc, przystępuję do prezentacji. Lista będzie długa.

Niedawno wyszły



Leszek Engelking, Szwejkowie i Don Kichoci
(wyd. Officyna)

Premiera majowa, ale lepiej późno, niż wcale. Szwejkowie i Don Kichoci to zbiór esejów, w których profesor Engelking, bohemista, literaturoznawca i tłumacz, z właściwą sobie erudycją prezentuje mniej znanych w Polsce czeskich autorów, ale również tych znanych, za to znanych dosyć powierzchownie. Pojawia się więc Hrabal, Škvorecký i Kundera, ale również cała plejada nieco zapomnianych już przedwojennych poetów, a na drugim biegunie – literatura najnowsza (Hůlová, Rudiš, Reiner, Viewegh, Dousková).


Michaela Klevisová, Kroki mordercy 
(Kroky vraha, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła)

Nowa odsłona czeskiego kryminału, książka autorki nie tłumaczonej dotychczas na język polski. Kroki mordercy to pierwszy odcinek cyklu z inspektorem Josefem Bergmanem – rozwodnikiem, pedantem i miłośnikiem kotów. Premiera jeszcze z czerwca, ale myślę, że w długie jesienne wieczory (z kotem pod ręką?) będzie w sam raz.


Jáchym Topol, Wrażliwy człowiek 
(Citlivý člověk, przeł. Dorota Dobrew, wyd. Czarne)

Jak to u Topola – szaleńcza, surrealistyczna podróż, tym razem jednak nie po mrocznych zakamarkach Pragi, lecz głównie po czeskiej prowincji – rodzinnych stronach autora. W dodatku w głównym bohaterze powieści, podstarzałym hipisie, doszukiwać się można ironicznego alter ego autora – żyje swoją dysydencką przeszłością i bezustannie wspomina, jak pięknie było „za Havla”. Znajdziemy tu i gorzki komentarz do aktualnej czeskiej rzeczywistości. Książka wyróżniona w 2017 roku Nagrodą Państwową za Literaturę.


Green Scum, Nuselski punk
(Nuselskej punk, przeł. Krzysztof Rejmer, wyd. Prószyński i S-ka)

Z Czechami żyję za pan brat już jakiś czas, ale wciąż daję się zaskoczyć. Pamiętajcie – czeska książka, która zapowiada się jako zbiór wesołych hospodskich historek, zawsze okazuje się przejmująco smutna. Autor ukrywający się pod pseudonimem Green Scum z hrabalowską wrażliwością opowiada o ludziach z marginesu – mieszkańcach Nusli, dzielnicy Pragi. Jeszcze czytam, ale już zdążyłam pokochać.

Josef Formánek, Mówić prawdę
(Mluviti pravdu, przeł. Andrzej S. Jagodziński, wyd. Krytyka Polityczna)

Myślę, że najlepiej tę książkę zarekomenduje jej tłumacz, Andrzej S. Jagodziński. Cytując więc jego wstęp: „To książka niezwykła – napisana na podstawie autentycznego życiorysu, jest brutalną kroniką okrutnego XX wieku, zapisem tak bardzo wstrząsającym, że w literaturze czeskiej mogą się z nim równać chyba tylko trzy arcydzieła: Obsługiwałem angielskiego króla i Zbyt głośna samotność Bohumila Hrabala oraz Przypadki inżyniera ludzkich dusz Josefa Škvoreckiego”. I jeszcze: „Od wielu lat zafascynowany jestem czeskimi pisarzami «pokolenia lat sześćdziesiątych» (Hrabal, Havel, Škvorecký, Kundera, Gruša, Sidon, Filip, Lustig i wielu innych), nie szukam już więc nowych autorów. Kiedy jednak przeczytałem Mówić prawdę i zaproponowano mi jej przekład, nie wahałem się nawet przez chwilę”.


Jaroslav Seifert, Księga pocałunków
(wybór, przekład i posłowie: Leszek Engelking, wyd. Officyna)

Wybór poezji czeskiego noblisty, o ile się orientuję – najobszerniejszy z dotychczas dostępnych. A do tego – prawie 100-stronicowe posłowie o życiu i twórczości Seiferta, które wydawca określa wręcz jako „mini-monografię”. Poezja jest dobra na każdą porę roku – zwłaszcza TAKA poezja! – na pewno więc warto mieć tę pięknie wydaną książkę na swojej półce.






+ To nie jest raj Michała Zabłockiego– krytyczna książka o kraju naszych południowych sąsiadów, której premierę zapowiadałam już w poprzednim odcinku Czeskich Skarbów, dlatego dziś tylko wzmianka. Tytuł wzbudził dość żywą dyskusję. Moja recenzja tu, a 4 października w Krakowie miałam przyjemność prowadzić z autorem spotkanie – transmisję obejrzeć można tutaj.

Wkrótce wyjdą


Corvina, czyli książka o krukach, Petr Rákos
(Korvína čili Kniha o havranech, przeł. Olga Czernikow, wyd. Amaltea)
PATRONAT

Zapowiadana już w odcinku wiosennym szalona, nieokiełznana, groteskowa opowieść autorstwa nieżyjącego już czeskiego psychiatry. Dorzucę informację, że książka wyjdzie pod patronatem Literackich Skarbów Świata Całego.

Premiera: wkrótce


Najlepiej dla wszystkich, Petra Soukupová
(Nejlepší pro všechny, przeł. Julia Różewicz, wyd. Afera)
PATRONAT

Soukupová, jak to ona, jak zwykle bierze na warsztat rodzinę. Tym razem opowiada historię chłopca imieniem Viktor, którego zaabsorbowana pracą matka postanawia na pewien czas oddać pod opiekę babci – tak w końcu będzie „najlepiej dla wszystkich”… Książka nominowana w ubiegłym roku do nagrody Magnesia Litera. I kolejny patronat Literackich Skarbów Świata Całego!

Premiera: 23 października


Praga Noir, antologia
(Praha Noir, przeł. Anna Radwan-Żbikowska, Dorota Dobrew, wyd. Claroscuro Publishing House)

Zbiór opowiadań, nawiązujących do bogatej czeskiej tradycji praskich opowieści ze zbrodnią lub tajemnicą w tle. W nowej odsłonie, bo piszą najpopularniejsi dziś czescy autorzy – m.in. znani w Polsce Miloš Urban, Petr Stančík, Kateřina Tučková, Petra Soukupová, Petr Šabach, Markéta Pilátová, Michaela Klevisová czy Ondřej Neff, a prócz tego Martin Goffa, Štěpán Kopřiva, Jiří W. Procházka, Chaim Cigan, Michal Sýkora i Irena Hejdová.

Premiera: październik


Mam na imię Alicja. Jestem narkomanką, Ivona Březinová
(Jmenuji se Alice, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła)

Autorka powieści dla młodzieży Krzycz po cichu, braciszku, w której z dużą dozą empatii opisała życie codzienne rodziny z autystycznym dzieckiem, powraca z kolejnym trudnym tematem. Tym razem opowiada historię dziewczyny uzależnionej od narkotyków. Książka jest pierwszą częścią trylogii Dziewczyna na smyczy o problemach nastolatek.

Premiera: 28 października


Hana, Alena Mornštajnová
(Hana, przeł. Tomasz Grabiński, wyd. Amaltea)
PATRONAT

Trzecia powieść niezwykle popularnej w Czechach autorki a równocześnie pierwsza, która wychodzi w języku polskim. Punktem wyjścia jest rok 1954, kiedy to pewna nieposłuszna dziewczynka, Mira, za karę nie dostaje ciastka na przyjęciu. Incydent, pozornie bez znaczenia, okazuje się kluczowy dla jej dalszych losów. Historia Miry zaczyna się przeplatać z historią jej ciotki – autorka przenosi nas w lata 30., snując równocześnie opowieść o okrutnych środkowoeuropejskich wydarzeniach XX wieku.

Premiera: jesień


Drobiazg. Miłość w czasach genetyki, Markéta Baňková
(Maličkost. Romance z času genetiky, przeł. Dorota Dobrew, wyd. Dowody na istnienie)

Czarny humor, miłość i genetyka. Autorka wydanego u nas siedem lat temu zbioru popularnonaukowych bajek Sroka w krainie entropii (przeł. Dorota Dobrew, wydawnictwo PWN) po raz kolejny łączy literaturę piękną z nauką. Tym razem – biologią i genetyką. Opowiadając historię pewnego studenta genetyki, autorka zadaje pytanie: jak bardzo nauka jest w stanie wykrzywić nasze spojrzenie na świat?

Premiera: 30 października


Osiem, Radka Třeštíková 
(Osm, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła)

Pierwsza na polskim rynku książka autorki, która święci w Czechach triumfy popularności. Zaczyna się od próby zabójstwa młodej kobiety, następnie na scenę wkraczają inni związani z nią bohaterowie, którzy otrzymują również głos w powieści. Osiem to ponoć trochę kryminał, trochę romans, jest tu sporo humoru, ale i pewien obraz naszej współczesnej rzeczywistości.

Premiera: jesień/zima

Skrzeciuch, Václav Havel 
(Pižďuchové, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła)

Powstała w latach 60. jedyna bajka Václava Havla, napisana na zlecenie jednego z niemieckich wydawnictw. Późniejszy prezydent Czechosłowacji i Czech ponoć bardzo bronił się przed tym gatunkiem, twierdząc, że skoro nie potrafi wymawiać „r”, a wszystkie bajki pełne są stworzeń z „r” w nazwie, zwyczajnie bajki napisać nie może. A jednak w końcu się udało, z jakim efektem – wkrótce się przekonamy.

Premiera: jesień/zima


Europa jest jak krzesło Thoneta, Ameryka to kąt prosty, Sylva Fischerová
(Evropa je jako židle Thonet, Amerika je pravý úhel, przeł. Olga Czernikow, wyd. Amaltea)

Pod intrygującym tytułem kryje się zainspirowana podróżą autorki do Stanów Zjednoczonych książka-kolaż, w której filozoficzny esej spotyka się z osobistą historią i refleksją na temat Ameryki. W roku 2013 utwór nominowany był do nagrody Magnesia Litera. Będzie to druga książka autorki w polskim przekładzie, po wydanym ponad dziesięć lat temu zbiorze opowiadań Cud (przeł. Agata Tarnawska, wyd. Atut).

Premiera: jesień


Miłość w czasach globalnych zmian klimatycznych, Josef Pánek 
(Láska v době globálních klimatických změn, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła)

A to już zdobywca nagrody Magnesia Litera 2018 – i kolejny po Vopěnce naukowiec, bo genetyk molekularny, który został gwiazdą czeskiej sceny literackiej. Powieść, której akcja rozgrywa się w Indiach, i która w dużym stopniu opowiada o doświadczeniach samego autora w tym kraju. Z ważnymi, aktualnymi tematami w tle, takimi jak rasizm czy globalizacja. Ciekawych odsyłam na Pierogi Pruskie.

Premiera: jesień/zima


Mapa Anny, Marek Šindelka
(Mapa Anny, przeł. Anna Wanik, wyd. Afera)

W grudniu polska premiera kolejnego – po doskonałym Zostańcie z nami – zbioru opowiadań jednego z najbardziej utalentowanych autorów młodego pokolenia. I tym razem Šindelka bawi się językiem i skupia się na relacjach, zwłaszcza damsko-męskich.

Premiera: 2 grudnia


Wady snu, Radka Denemarková 
(Spací vady, przeł. Olga Czernikow, wyd. Książkowe Klimaty)
PATRONAT

Dramat, w którym spotykają się… Virginia Woolf, Sylvia Plath i Ivana Trump. Myślę, że już samo to wystarczyłoby jako zapowiedź, ale dorzucę informację, że mowa o rolach, w które kobiety są zmuszane wejść – lub wchodzą z własnej woli – oraz o konflikcie między wolnością, twórczością, literaturą a męczącą codziennością i życiem w obliczu oczekiwań innych. Do tego Denemarková swobodnie bawi się literackimi i pop-kulturowymi nawiązaniami. Książka ukaże się pod patronatem Skarbów.

Premiera: grudzień


Czeski raj, Jaroslav Rudiš 
(Český ráj, przeł. Katarzyna Dudzic-Grabińska, wyd. Książkowe Klimaty)
PATRONAT

Kameralna, słodko-gorzka opowieść o grupce mężczyzn spotykających się w saunie. Książka to przede wszystkim ich rozmowy – o życiu, śmierci, kobietach, historii, polityce, ale i o tym, jak przyrządzić najlepszy gulasz i ile piw dziennie pić, by utrzymać się w dobrym zdrowiu. Rudiš jak zwykle zachwyca żywym językiem i czułością, z jaką prezentuje swoich bohaterów. Z wielką przyjemnością obejmuję książkę patronatem.

Premiera: początek przyszłego roku


Kara i nagroda, Anna Zonová
(Za trest a za odměnu, przeł. Anna Maślanka, wyd. Amaltea)

Dziwny, odrobinę radosny, odrobinę krępujący moment, bo, tak – zapowiadam książkę, którą sama przetłumaczyłam. Kara i nagroda opowiada o losach rusińskiej rodziny, która po wojnie osiedla się na czesko-niemieckim pograniczu, oraz wdowy po komunistycznym dygnitarzu, która wraz z dziećmi trafia w to samo miejsce, gdy w latach 50. jej mąż zostaje oskarżony o zdradę i stracony. Mocna, ważna książka.

Premiera: jesień





Nie tylko Czechy

Obrodziły ostatnio jednak nie tylko czeskie, ale i słowackie książki. W poprzednim odcinku cyklu zapowiadałam już eseistyczną publikację Ľubomíra Liptáka Słowacy. Stulecie dłuższe niż sto lat w przekładzie Magdaleny Bystrzak (wyd. MCK). A oto kolejne propozycje ze Słowacji lub o Słowacji:


Słowacja. Dzieje obojętności, Martin M. Šimečka
(Medzi Slovákmi. Stručné dejiny ľahostajnosti od Dubčeka k Ficovi alebo Ako som sa stal vlastencom, przeł. Andrzej S. Jagodziński, wyd. Universitas)

Książka znanego publicysty, który urodził się Czechem, ale dziś mówi o sobie, że jest Słowakiem. Šimečka pisze o najnowszej historii Słowacji – od czasów reżimu komunistycznego aż po nam współczesne – pomagając nam lepiej zrozumieć Słowaków oraz zmiany zachodzące w słowackim społeczeństwie. To cenna lekcja na temat kraju, który przez wiele lat pozostawał w cieniu Czech.

Premiera: Tytuł już dostępny!


Rivers of Babylon, Peter Pišťanek
(Rivers of Babylon, przeł. Olga Stawińska, wyd. Książkowe Klimaty)

Wydana po raz pierwszy w roku 1991 książka nieżyjącego już (cztery lata temu popełnił samobójstwo) autora, która na Słowacji doczekała się statusu kultowej. Doczekaliśmy się wreszcie polskiego przekładu. Według opisu wydawcy jest to „satyra na słowiański wczesny kapitalizm” oraz „rysowana grubą kreską powieść gangsterska, w której bohaterowie są bezkompromisowo paskudni, a język ostry i soczysty”.

Premiera: Tytuł już dostępny!


Słoń na Zemplinie. Opowieści ze Słowacji, Andrej Bán
(Slon na Zemplíne: príbehy Slovenska, przeł. Miłosz Waligórski, wyd. Książkowe Klimaty)

Coś, z czym w Polsce nie mamy za wiele do czynienia – słowacki reportaż. I to, podobno, bardzo dobry. Bán pisze o Słowacji, jaką poznał w trakcie swoich podróży jako dziennikarz, a więc również Słowacji małych miasteczek (Zemplin to najdalej wysunięty na wschód region kraju). Autor pisze o współczesności, nawiązując jednak do XX-wiecznej historii. Jest to więc kolejna po publikacji Šimečki pozycja, która ma nam przybliżyć i pomóc lepiej zrozumieć Słowację.

Premiera: Tytuł już dostępny!


Wydarzenia

Przyszły tydzień to Festiwal Conrada i Targi Książki w Krakowie, dlatego tradycyjnie możemy liczyć na wizytę kilku czeskich autorów. Do Krakowa zawitają Jáchym Topol, Radka Denemarková oraz reżyserka Veronika Janatková– o tym jednak więcej w osobnym tekście conradowskim, który szykuję.

Przy okazji przyjazdu do Polski Topol zawita jednak również do Warszawy. Spotkanie z nim odbędzie się we wtorek 22 października o godz. 19:00 w Klubie Komediowym. Poprowadzi Karolina Sulej. Wstęp jest wolny, ale obowiązują wejściówki – można je odbierać w Klubie Komediowym lub księgarni wydawnictwa Czarne.

W Warszawie będzie się działo w najbliższych dniach także sporo innych czeskich rzeczy. W dniach 23-31 październikaCzeski Tydzień organizuje bowiem Główna Księgarnia Naukowa im. B. Prusa. Program ma być ujawniany stopniowo, ale już teraz pojawiła się zapowiedź dyskusji o czeskiej klasyce. W roli eksperta – Andrzej S. Jagodziński, prowadzi Piotr Kofta, a w opisie wydarzenia organizatorzy pytają: „Hrabal, Havel, Kundera, Škvorecký. Czy czescy klasycy nadają się jeszcze dziś do czytania i dlaczego?”. Poniedziałek, 28 października, godz. 18:00, w Głównej Księgarni Naukowej (Krakowskie Przedmieście 7).

***
To jak? Wiecie już, z którymi książkami spędzicie jesień?

Okładki pochodzą od wydawców. Jeśli okładka polska nie jest jeszcze dostępna, zastępuje ją okładka czeskiego wydania. Zdjęcie główne: własne.

Czeski Festiwal Conrada 2019

$
0
0
Tegoroczny Festiwal Conrada startuje w Krakowie już jutro. 

W tym roku rezygnuję ze zwyczajowej dłużej zapowiedzi, ale za to wybieram dla Was najciekawsze wydarzenia z Czechami w tle. Oto moja czeska conradowska pigułka.

Pierwsza literacka gwiazda tegorocznego festiwalu to Jáchym Topol. Spotkanie z autorem, które poprowadzi Aleksandra Hudymač, zatytułowane jest Rzeczywistość jako strefa cyrkowa, co nawiązuje do metody twórczej Topola – ukazywania groteskowego, odrealnionego świata, który ostatecznie okazuje się krytycznym odbiciem naszej współczesnej rzeczywistości. Przy okazji usłyszymy pewnie również kilka słów na temat wydanej niedawno w Polsce powieści Wrażliwy człowiek– książce, z którą Topol powrócił na literacką scenę po sześciu latach pisarskiej przerwy.

Gdzie i kiedy?Środa, 23 października, godz. 20:30, Pałac Czeczotka.

Ale to nie wszystko. Topol weźmie również udział w rozmowie o domach literatury, dzieląc się swoim doświadczeniem jako dyrektor programowy Biblioteki Václava Havla w Pradze. Prócz tego głos w dyskusji zabiorą Marcin Hamkało (dyrektor Muzeum Pana Tadeusza) i Szymon Kloska (który opowie o planowanym w Krakowie Centrum Literatury i Języka Planeta Lem), a poprowadzi Marcin Wilk.

Gdzie i kiedy? Czwartek, 24 października, godz. 14:00, De Revolutionibus.

Radka Denemarková będzie natomiast gościem Festiwalu Conrada w weekend. Rozmowę poprowadzi… Mariusz Szczygieł, a jej tematem będzie… radość. Tytuł spotkania brzmi Z dziejów radości. Tych, którzy przecierają oczy ze zdumienia – umówmy się, o prozie Radki Denemarkovej można powiedzieć wiele, „radosna” to jednak ostatnie określenie, które przyszłoby nam do głowy – zachęcam. Bo ten kontrast zapowiada naprawdę ciekawą dyskusję.

Gdzie i kiedy? Sobota, 26 października, godz. 17:30, Pałac Czeczotka.

A jeśli kogoś interesuje czeska kultura w szerszym, nie tylko literackim, ujęciu – zapraszam na dyskusję Poleć ze mną na księżyc z udziałem czeskiej dokumentalistki Veroniki Janatkovej. Czeszka weźmie udział w rozmowie jako reżyserka filmu Bilet na Księżyc.

Głównym bohaterem obrazu jest jej dziadek, który – z czego zwierzył się dopiero po latach – pod koniec lat 60. wpisał się na pierwszą listę oczekujących na komercyjny lot na Księżyc. I choć to odkrycie zaskoczyło Janatkovą, szybko okazało się, że nie ma w nim nic dziwnego – gdy w roku 1969 zaczęto zbierać zapisy na pierwszy księżycowy lot, najwięcej zgłoszeń napłynęło ze Stanów Zjednoczonych i… Czechosłowacji właśnie. To kolejny dowód na to, jak tragicznym wydarzeniem była inwazja ‘68 – naród znany jako niechętny podróżowaniu przeżył ją tak bardzo, że pragnął uciec… na Księżyc.

Zachęcam i do udziału w spotkaniu, i do obejrzenia Biletu na Księżyc– będzie wyświetlany tego samego dnia w ramach pasma filmowego Festiwalu Conrada, w Kinie Pod Baranami.

Gdzie i kiedy?Środa, 23 października, godz. 17:30, Pałac Czeczotka. 
Projekcja filmu: Środa, 23 października, godz. 21:30, Kino Pod Baranami.

I jeszcze informacja dla miłośników Franza Kafki– organizatorzy przygotowali w tym roku kilka wydarzeń poświęconych temu autorowi. Wspominam, bo choć to nie pisarz czeski (to, „czyj” jest Kafka, jest zresztą głównym tematem jednego ze wspomnianych spotkań), to jednak pisarzem praskim z pewnością już jest. Zainteresowanych zachęcam do przestudiowania programu :)

Fotografie:
[1] poświęcony Festiwalowi Conrada dodatek w najnowszym numerze „Tygodnika Powszechnego” (zdjęcie własne),
[2] Amrei Marie / Wikimedia Commons,
[3] Metod Bočko / Wikimedia_Commons,
[4] fotografia Veroniki Janatkovej zamieszczona w tekście Brodząc w księżycowym pyle Krzysztofa Żwirskiego w dodatku conradowskim do najnowszego numeru „Tygodnika Powszechnego” (zdjęcie własne).

Brutalne rządy koboldów – „Kobold”, Radka Denemarková [patronat]

$
0
0
„Ktoś musi uświadomić ludziom, że takie rzeczy dzieją się każdego dnia, że każdego dnia toczy się wojna, że totalitaryzm i tortury wcale się nie skończyły” (s. 281).

W Koboldzie Radki Denemarkovej skupiają się jak w soczewce wszystkie problemy, o których pisarka mówi w wywiadach i w trakcie publicznych dyskusji. Przemoc domowa, kobieca mentalność ofiary, brak solidarności między kobietami, rasizm, historyczne przekłamania, zaściankowa czeska mentalność. To jak zwykle proza trudna i mocna, ale jak zwykle również – niesamowicie uwrażliwiająca.

Najnowsza wydana w Polsce powieść Denemarkovej to część trylogii poświęconej Europie Środkowej, w skład której wchodzą również Pieniądze od Hitlera. Po raz kolejny autorka staje się adwokatem słabszych i bezbronnych – i, podobnie jak w Przyczynku do historii radości, są to kobiety. Tym razem chodzi jednak o cierpienie, którego doświadczają z rąk tych, których kochają. O wojnę, która od lat toczy się w tysiącach domów pod pozorami rodzinnej sielanki. O brutalne domowe rządy koboldów.

Poznajemy Hellę – panienkę z dobrego domu, która ulega namiętności do tytułowego Kobolda, zachodzi w ciążę i zostaje jego żoną; kiedy wybucha wojna, jako Żydówka pozostaje całkowicie skazana na łaskę i niełaskę męża. Ten zaś natychmiast to wykorzystuje. Okrutny tyran, bydlę, jedna z najgorszych kreatur, jakie spotkacie w literaturze, w towarzystwie swojej złośliwej matki zamieniają życie niewinnej Helli w koszmar.

Uwięziona w zimnej toni

Jak zwykle świat nie sprzyja ofiarom. „Kobold niezmiennie cieszy się opinią równego gościa i w ogóle przesympatycznego faceta. Każdego dnia przesympatyczny facet przychodzi do domu, zamyka drzwi i zamienia się w monstrum. Nikt nie staje w naszej obronie” (s. 124). W jednej z najokrutniejszych scen książki – tak okrutnej, że aż, być może, w tym okrucieństwie nieprawdopodobnej – Kobold znajduje Hellę w gospodzie, gdzie ta spokojnie popija wodę z kufla, i na oczach gości uderza ją, przejeżdżając jej po skroni zardzewiałym gwoździem ukrytym w dłoni. Kobieta prosi, by zawołać policję, lecz zgromadzeni w lokalu mężczyźni biją brawo przybyszowi, który doprowadził do porządku niesforną małżonkę. Codzienna przemoc dzieje się na oczach dzieci, na których Kobold również stosuje swoje wyrafinowane tortury.

„Kobold, ciemiężnik wełtawski. W Europie Środkowej jest objęty ścisłą ochroną gatunkową” – pisze Denemarková, sugerując, że przemoc domowa w kulturze Europy Środkowej jest szczególnie silnie zakorzeniona. Ale o tę sytuację nie obwinia jedynie mężczyzn. Jej zdaniem odpowiedzialne za nią są także kobiety – te, które pozostają sojusznikami mężczyzn w ich tyranizujących rządach, jak matka Kobolda, ale i te, które potulnie wchodzą w rolę ofiary i nie potrafią z niej wyjść, jak Hella.

Symboliczna w tym kontekście wydaje się jedna z pierwszych scen powieści, w której Hella (w towarzystwie sporej grupy przypadkowych przechodniów) skacze z mostu do rzeki, jakby pociągnięta tam nieznaną jej siłą, i zanurza się w lodowatej toni. I choć rękami Kobolda zostaje uratowana, w pewnym sensie w tej lodowatej toni już na zawsze pozostanie. Nie bez przyczyny powieść otwiera cytat z Alberta Camusa: „W początkach mego uwięzienia najcięższe było […] to, że miałem myśli wolnego człowieka. […] Ale to trwało zaledwie kilka miesięcy. Potem miałem już tylko myśli więźnia”.

Knedliczki, piwo i czeskie kompleksy

Słowo „faszyzm” odmienia się w tej powieści przez wiele przypadków. Mamy „faszyzm dnia codziennego”, a więc ten codzienny, domowy, „mały”, oraz faszyzm, jaki znamy z historii – jak choćby w scenie, gdzie partyzanci pod wodzą Kobolda zabijają wszystkich mieszkańców kamienicy nie potrafiących mówić po czesku. Ofiarą pada między innymi rodzina Holendrów z maleńkim dzieckiem. Bo „żadne z tej trójki nie potrafiło powiedzieć: «Ach, Czechy piękne, Czechy moje». No cóż, pech” (s. 79).

Trudna XX-wieczna historia zdaniem bohaterki Denemarkovej (a przypuszczam, że to także opinia samej autorki) odcisnęła swoje piętno na czeskim narodzie, sprawiła, że stał się zamknięty w sobie i skupiony na własnych potrzebach: „Z narodem jest podobnie jak z człowiekiem, który opuszcza celę po długim wyroku. Przeżył, to prawda, wytrwał w kajdanach nazizmu i komunizmu wiele lat, ale co z tego, skoro wyszedł na wolność jako ruina, truchło, które myśli wyłącznie o tym, żeby najeść się do syta i napchać sobie kieszenie” (s. 239). 

I choć zdaje sobie sprawę, że zachowania jej rodaków wynikają z poczucia bycia gorszym i słabszym, jest dla nich bezlitosna – kreśli obraz Czechów jako ludzi, którzy z jednej strony „są przekonani, że wszystko wiedzą najlepiej, że są pępkiem świata i że w razie czego każdemu mogą spuścić solidny łomot”, z drugiej – są serwilistyczni, zakompleksieni, co odreagowują na słabszych. Świetnie widać to w drugiej części książki, czerwonej, poświęconej Justynie. Justynie, która jest Romką.

Wypomina im również, że nigdy nikomu nie pomogli, że nie zajmują się niczym, co ich bezpośrednio nie dotyka. „To nas na szczęście nie dotyczy” (s. 209) – wkłada w usta agentki nieruchomości, „pani Conan”. I odpowiada sto stron dalej: „Myślą, że to ich nie dotyczy. Dotyczy. Każdego dotyczy wszystko” (s. 310). „Czeski” monolog bohaterki kończy się gorzko: „Niech idą do diabła. A na drogę niech sobie wezmą piwo i knedliczki” (s. 241).

Ból jak woda w rzece

Książka jest podzielona na dwie części – tę „wodną”, poświęconą Helli, zatytułowaną Niepotrzebna czułość, oraz czerwoną, spod znaku ognia, poświęconą nieślubnej córce Kobolda, zatytułowaną Niepotrzebni ludzie. Pomysł przyszedł już w trakcie pisania – jak mówi autorka, historia Justyny, która była z początku tylko jednym z wątków powieści, zaczęła żyć własnym życiem i domagała się większej przestrzeni. Aby więc nie naruszyła struktury całości, pisarka zdecydowała się wykorzystać możliwości, jakie daje fizyczna forma książki, i umieścić historię Justyny z drugiej strony, jako rewers opowieści o Helli i Koboldzie.

Inny jest także język obu części. Choć i tu, i tu momentami bywa ostry jak brzytwa, w części „czerwonej” pali jak ogień, podczas gdy w „niebieskiej” – płynie, faluje, szemrze niczym rzeka. Koresponduje to z pewną biernością Helli, bezkształtnością jej postaci. Bohaterka jest jak woda, która przyjmuje kształt naczynia, w którym się znajduje, „rozpuściła się w bliskich sobie ludziach” – pisze o niej autorka.

Denemarková, która słynie z dbałości o język, czyniąc go w swoich powieściach niemal jednym z bohaterów, opowiada, że tym razem wybrała poetyckie środki wyrazu w ramach polemiki z przeczytanym wcześniej esejem Ingeborg Bachmann. Poetka dowodziła w nim, że język liryki nie pozwala na bezkompromisową wypowiedź w ważnych kwestiach. „Uznałam, że to nonsens. Na dowód w swojej prozie postanowiłam podjąć trudne, okrutne tematy, ale używając lirycznego języka, który płynie i szumi jak woda. Ból w tej opowieści narasta tak, jak przybiera woda w rzece” – mówi Radka Denemarková w wywiadzie w listopadowym numerze „Nowych Książek”.

Silny znaczy zły?

Denemarková niestrudzenie głosi swoje humanistyczne przesłanie, że „prawo ludzkiej społeczności powinno brzmieć: silniejszy chroni słabszego” (s. 108). Równocześnie jednak – nie sądzi, aby realizacja tego prawa, biorąc pod uwagę naszą ludzką niedoskonałość, była możliwa. Bo zgodnie z tym, co pisze w Koboldzie, dobroć to atrybut słabych. „Hella – jak każdy dobry człowiek – jest słaba. Gdyby to zrozumiała, zyskałaby siłę. Tyle że wtedy stałaby się złym człowiekiem” (s. 179).

To zbyt prosty obraz, w który nie chcę wierzyć. Bo, owszem – na świecie wciąż panoszą się silni, pozbawieni skrupułów łajdacy, ale nie brak i tych mądrych i silnych, którzy nie boją się zabrać głosu. Jedną z nich jest sama Radka Denemarková. Pisarka zaangażowana, obrończyni słabszych, a przy tym – według słów Mariusza Szczygła w czasie spotkania na Festiwalu Conrada – najwybitniejsze czeskie pióro spośród wszystkich żyjących autorów. Warto ją czytać.

***
Cytaty: R. Denemarková, Kobold, przeł. Olga Czernikow, Agata Wróbel, wyd. Wydawnictwo Książkowe Klimaty, Wrocław 2019.


Nieskromnie zachęcam Was do lektury całego cytowanego przeze mnie wywiadu w „Nowych Książkach”, bo 1) autorka naprawdę mówi dużo i ciekawie, 2) sama jestem tego wywiadu współautorką. O Kobolda, feminizm, Europę Środkową i czeskie realia wydawnicze przepytaliśmy Radkę Denemarkovą razem z Łukaszem Grzesiczakiem. A w numerze również sporo innego czeskiego dobra, warto więc nabyć i poczytać.

Rodzina jak wściekły pies – „Najlepiej dla wszystkich”, Petra Soukupová [patronat]

$
0
0
„Gdyby wiedziała, że to ich ostatnie wspólne święta, czy nawrzeszczałaby na niego, że nie potrafi nawet kupić porządnej choinki?” (s. 214).

Nowa książka Petry Soukupovej jak zwykle prezentuje szeroki wachlarz rodzinnych (i nie tylko) konfliktów i zmusza do myślenia o tym, jacy sami jesteśmy dla swoich bliskich. Robi to jednak w sposób nieco mniej subtelny niż inne powieści autorki.

Jak to zwykle u Soukupovej, polem działań (a może raczej „polem bitwy”?) jest rodzina. Tym razem jednak dramat zostaje rozpisany właściwie tylko na trzy osoby. Eva – babcia – osamotniona i zagubiona po niedawnej śmierci męża, Hana – jej córka – aktorka, która samotnie wychowuje syna, i Viktor – syn – nieco rozpieszczony i uzależniony od gier komputerowych, ale w gruncie rzeczy dobry dzieciak.

Kiedy problemy z zachowaniem Vikiego w szkole zaczynają się niepokojąco mnożyć, Hana postanawia wysłać go na kilka miesięcy poza Pragę, do babci, zapewniając jej przy okazji towarzystwo ukochanego wnuczka. Oficjalnie ma to być więc lek na problemy wychowawcze i samotność, ale wkrótce okazuje się, że i mama Viktora ma w tym wszystkim swój interes. Co staje się przyczyną konfliktu, bo oczywiście rodzinnych konfliktów u Soukupovej nigdy dość.

Petra Soukupová. Fot. Tomáš Vodňanský
Widzimy to, co widzieć chcemy

Autorka jak zwykle pokazuje rodzinną rzeczywistość wielowymiarowo, z różnych punktów widzenia. Świetnie widać to na przykładzie relacji z nieżyjącym już Jindřichem, mężem Evy i ojcem Hany. Hana wspomina ojca ze wzruszeniem, jako swego sojusznika („Też nie uznawał niektórych jej wyborów, też nie rozumiał, czego pragnęła, kim była i kim chciała być, ale w przeciwieństwie do mamy nigdy tego nie okazywał”), który bez słowa skargi wstawał w poniedziałki dwie godziny wcześniej, by odwieźć ją do Pragi, ku niezadowoleniu mamy. Z kolei w pamięci matki zachowało się to tak:
„Eva pamięta, jak Jindřich nie cierpiał wstawać rano, ale kazała mu odwozić Hankę do Pragi, żeby nie musiała tłuc się pociągiem, zawsze był wtedy wściekły na Evę, warczał na nią, ale ostatecznie wstawał i jechał. Eva zmuszała go też, żeby chodził na jej przedstawienia, wiedziała, że to ucieszy Hankę, Jindřich po takim spektaklu tylko kręcił głową, a kiedy Hanka zaszła w ciążę, powiedział, że ma dość, nie chciał jej widzieć na oczy” (s. 40).
Czy to pamięć płata figle którejś z bohaterek, czy też pewne utwierdzone przez lata uprzedzenia każą im postrzegać siebie i innych w tylko jeden, ustalony sposób? Czy w relacjach z bliskimi widzimy tylko to, co widzieć chcemy? Takie momenty są zdecydowanie najciekawszymi punktami lektury Najlepiej dla wszystkich.

Pogłaskać wściekłego psa

Problem polega na tym, że w przypadku tego rodzinnego dramatu całą przestrzeń, całe powietrze kradnie rasowa aktorka Hana – bohaterka nieznośnie rozwrzeszczana, teatralna, siejąca emocjonalne spustoszenie, gdziekolwiek się pojawi. To trochę przypadek przypominający Olgę z Pod śniegiem, rozpieszczającą syna, usiłując mu tym zrekompensować brak ojca, ale Hana wydaje się dużo mniej odpowiedzialna, dużo mniej dojrzała, dużo bardziej impulsywna.

Okładka czeskiego wydania powieści.
I wcale nie razi najbardziej jej egoistyczne zachowanie – w końcu egoistą do pewnego stopnia jest każdy z nas. Bardziej drażni to, że bohaterka nie poświęca ani chwili na zastanowienie nad tym co mówi i robi, wyrzuca z siebie raniące słowa z prędkością karabinu maszynowego, z matką i bratem potrafi się porozumiewać wyłącznie krzykiem. Każde jej wkroczenie na scenę wywołuje momentalny ból głowy, a jeśli chodzi o poziom negatywnych emocji, jakie budzi w czytelniku, może się z nią równać chyba tylko sama Scarlett O’Hara.

Z drugiej strony, hej – przecież są i tacy ludzie, z pewnością też zdarzają się rodziny, w których wzajemne stosunki i rozmowy wyglądają w taki właśnie sposób. Choć mogłoby być inaczej. Właśnie to zdaje się sugerować autorka, umieszczając w swojej powieści Śnieżka. Wielki i piękny, ale agresywny pies, który traktowany z ufnością zmienia się w potulnego psiaka zawsze chętnego do zabawy. Łatwiej jednak niż wyciągnąć do niego rękę przez ogrodzenie jest nazywać go krwiożerczą bestią i patrzeć na niego krzywo, jak mieszkańcy wioski. Tak samo jak łatwiej jest warczeć na siebie nawzajem, podsycając wzajemną złość, niż schować dumę do kieszeni i podać rękę na zgodę.

Czytajmy, by nie być okropnymi

W porównaniu z Pod śniegiem, czy nawet debiutanckim K moři, Najlepiej dla wszystkich robi nieco mniejsze wrażenie. Perypetie bohaterów wywołują więcej złości niż smutku, trudniej im współczuć, a opisowi ich wzajemnych relacji brakuje subtelności, niuansów kryjących się w słowach i gestach między postaciami. Tu wszystko zostaje wystawione kawa na ławę, czy może raczej – wywrzeszczane przez Hanę.

Być może to też kwestia mniejszej niż zwykle liczby osób „na scenie”. Być może dramat rozpisany na więcej postaci daje autorce większe możliwości, jeśli chodzi o ukazanie wszystkich półcieni łączących ich relacji. To jednak wciąż kawał świetnej czeskiej prozy, którą czyta się znakomicie i która boleśnie uświadamia nam, jak bardzo potrafimy być dla siebie okropni. Czytajmy – aby takimi nie być.

***
P. Soukupová, Najlepiej dla wszystkich, przeł. Julia Różewicz, wyd. Afera, Wrocław 2019.

Ilustracje:
[1] zdjęcie własne,
[2] materiały prasowe / wydawnictwo Afera,
[3] strona internetowa wydawnictwa Host / www.hostbrno.cz,
[4] materiały prasowe / wydawnictwo Afera.

9 czułych książek na 9. urodziny Skarbów

$
0
0

„Czułość jest tą najskromniejszą odmianą miłości. To ten jej rodzaj, który nie pojawia się w pismach ani w ewangeliach, nikt na nią nie przysięga, nikt się nie powołuje (…). Czułość jest spontaniczna i bezinteresowna, wykracza daleko poza empatyczne współodczuwanie. Jest raczej świadomym, choć może trochę melancholijnym, współdzieleniem losu. Czułość jest głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością, niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu”.

Choć ten fragment przemowy noblowskiej Olgi Tokarczuk był cytowany w ostatnich dniach aż do znudzenia, nie mogłabym również od niego nie zacząć dzisiejszego wpisu. W dzień dziewiątych urodzin Literackich Skarbów Świata Całego – i równocześnie w dzień, kiedy ta wspaniała pisarka, jedna z tych, którzy rozbudzili we mnie miłość do książek, odebrała Literacką Nagrodę Nobla.

Nie mogłabym, bo przywołany fragment dotyka tego, czego przede wszystkim poszukuję w książkach. „Czułości. Współczucia. Pięknego smutku” – tak pisałam o tym niecały rok temu. Dlatego z okazji dziewiątych urodzin mojego książkowego miejsca w sieci postanowiłam stworzyć dla Was – w podziękowaniu za te wspólnych dziewięć lat – moją listę książek pełnych czułości.

Jest na niej trochę tytułów, którymi zachwycam się od lat, ale jest również trochę nowych odkryć, i – nowinka u mnie – wyjątkowo nie ma na niej żadnej książki Mistrza Hrabala. Oczywiście nie dlatego, by czułości było u niego mało, postawiłam jednak na nieco bardziej nieoczywiste wybory. Są tu książki z Norwegii, Malty i Izraela, z Polski, Czech i Stanów. Bo czułość, ta najskromniejsza odmiana miłości, jest przecież międzynarodowa.


1. Nuselski punk, Green Scum
(przeł. Krzysztof Rejmer, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2019)

Jedyny czeski autor na mojej liście, do tego reprezentant pięknej hrabalowskiej tradycji pisania o ludziach zwyczajnych, z marginesu, zagubionych – w tym tytule jest wszystko, czego potrzeba! Śmiech, łzy i śmiech przez łzy, tak bym podsumowała emocje towarzyszące lekturze tych opowieści z praskich Nusli. Każdy bohater tego zbioru zasługuje na współczucie, i autor z autentycznym współczuciem o jego losach pisze.


2. Beatlesi, Lars Saabye Christensen
(przeł. Iwona Zimnicka, wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016)

Z czułością i zrozumieniem o dorastaniu. O tym najpiękniejszym, a zarazem najgorszym okresie w życiu każdego z nas, kiedy okazuje się, że dorosłe życie wymaga od mierzenia się z bardzo niewygodnymi prawdami. O odnajdywaniu się w świecie pełnym okrucieństwa – tym na pierwszym planie i gdzieś w tle, na drugim końcu świata.


3. Co pozwala powiedzieć noc, Pierre J. Mejlak
(przeł. Krzysztof Szczurek, wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2018)

Moje maltańskie odkrycie ubiegłego roku i książka, która swoim ciepłem uratowała mi wtedy życie. Zbiór opowiadań właściwie bardzo smutnych, o relacjach w jakiś sposób niespełnionych lub zaprzepaszczonych, ale na pierwszy plan wysuwający to, co w tych relacjach najpiękniejsze, choć mało spektakularne – bliskość, czułość, bezpieczeństwo. Mała wielka książeczka.

Moja recenzja: LINK

4. Instrukcja dla pań sprzątających, Lucia Berlin
(przeł. Dobromiła Jankowska, wyd. W.A.B., Warszawa 2017)

Kolejny zbiór opowiadań i pierwsza z serii amerykańskiej na mojej liście. Książka, którą mogłabym opisać tym jednym cytatem: „Każdy ból jest prawdziwy”. Znów – margines, ludzie niedoskonali, zagubieni, ale jednak na swój sposób piękni, bo tak ich widzi autorka. Która dobrze zna ich ból, bo sama latami walczyła z alkoholizmem. Książka, która łamie serce.

5. Buszujący w zbożu, Jerome D. Salinger
(moje wydanie: przeł. Maria Skibniewska, wyd. Iskry, Warszawa 2006)

Ktoś mógłby uznać ten wybór za kontrowersyjny, biorąc pod uwagę cytat „Ja w tej czapce strzelam do ludzi”, złą famę, która ciągnęła się za książką Salingera po zabójstwie Lennona i stosunek autora do ludzi, który w kulminacyjnym momencie swojej pisarskiej kariery postanowił na wiele lat po prostu zniknąć. Jednak motyw łapania dzieci w zbożu to dla mnie wyraz największej miłości wobec ludzi, których wrażliwość z czasem stępia nieczuły świat.

Moja recenzja: LINK

6. Z szynką raz!, Charles Bukowski
(moje wydanie: przeł. Michał Kłobukowski, wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2015)

Choć mogłabym tu wymienić jakąkolwiek książkę Bukowskiego, zwłaszcza jego wiersze. W Z szynką raz! mamy jednak do czynienia z czułością podszytą rozczarowaniem i smutkiem, to czułość wynikająca – jak u Lucii Berlin – z własnego strącenia na margines. Choć Buk miał opinię twardziela, który nie dba o nikogo, o cierpieniu tych słabych, brzydkich i samotnych, tych dzieci, z którymi nikt nie chciał bawić się w szkole, pisze tak, że cytat „najlepszych z was / lubię bardziej niż myślicie. / inni się nie liczą” okazuje się w stu procentach prawdziwy. Mistrz smutnej czułości.

Moja recenzja: LINK
7. Korekty, Jonathan Franzen
(moje wydanie: przeł. Arkadiusz Nakoniecznik, Joanna Grabarek, wyd. Sonia Draga, Katowice 2015)

Losy jednej rodziny z perspektyw wszystkich jej członków, dzięki czemu każdy z nich okazuje się równie winien złych relacji z innymi, co godny współczucia. Bo za każdym głupim, nieodpowiedzialnym występkiem, za każdym przykrym słowem kryje się jakiś mały osobisty dramat, coś, o czym wiedzieć może tylko ten jeden człowiek we wszechświecie. Równocześnie Franzen snuje opowieść o próbach odnalezienia się w nowoczesnym, stechnologizowanym świecie, w którym każdy z nas jest trochę klientem, obiektem manipulacji, trybikiem w wielkiej maszynie.

Moja recenzja: LINK

8. On, Zośka Papużanka
(wyd. Znak, Kraków 2016)

Książka, przy której wylałam morze łez. Bo głównym bohaterem, choć opisywanym zawsze z perspektywy kogoś innego, jest, jak u Bukowskiego, jedno z tych dzieci, z którymi nikt nie chce się bawić. Śpik – dziwny, trochę śmieszny, niezbyt mądry, którego nawet własna mama czasem chciałaby zamienić na jedną z tych ślicznych dziewczynek z samymi piątkami w dzienniku. Ale to właśnie on wszystkie pieniądze na odpuście wydaje na bukiet plastikowych kwiatów i przynosi mamie w prezencie. „najlepszych z was…”.

Moja recenzja: LINK
9. Siedem dobrych lat, Etgar Keret
(moje wydanie: przeł. Agnieszka Maciejowska, Maja Lavergne, wyd. W.A.B., Warszawa 2014)

Zapis prób wytłumaczenia świata swojemu kilkuletniemu synowi. Choć codziennie spotykamy się z aktami nieuzasadnionej agresji, co rusz ktoś traktuje nas źle zupełnie bez powodu, nie możemy się poddawać i zacząć grać na ich zasadach, musimy na własną rękę starać się uczynić świat lepszym – mówi tu autor, człowiek promieniujący autentycznym ciepłem. Wszyscy powinniśmy być jak Etgar Keret.

Moja recenzja: LINK


Kończę, mając jeszcze wciąż przed oczami ciepły uśmiech Olgi Tokarczuk na gali wręczenia Nagród Nobla. W ten piękny dzień życzę sobie i Wam tej czułości, o której mówiła noblistka. I dziękuję Wam za dziewięć wspólnych lat na Skarbach!

Zdjęcie główne: StockSnap / pixabay.com

Przyciasne kobiece życie – „Wyspa Krach”, Ina Wyłczanowa [patronat]

$
0
0
Autorka Wyspy Krach, bułgarska pisarka Ina Wyłczanowa, pokazuje dwa zupełnie różne kobiece światy i udowadnia, jak bardzo możemy się mylić w ocenie innych, jak często wymyślamy sobie ich wizerunki, ich życia, ich osobowość na podstawie skrawków informacji, które posiadamy.

Dwie kobiety, dwie historie. Częściowo powiązane. Pracują w jednym miejscu, kiedyś jedna dzięki szczerej rozmowie pomogła drugiej odzyskać równowagę i pewność siebie po incydencie z udziałem brutalnego męża. Trudno jednak nazwać je przyjaciółkami. Asja nie zwraca większej uwagi na Radost, której kiedyś pomogła. Radost milcząco śledzi i podziwia Asję. W gwiazdach wyczytała, że są kimś w rodzaju astrologicznych sióstr.

Kiedy więc Asja nagle znika, a według horoskopu wkrótce przytrafi jej się coś strasznego, Radost postanawia za wszelką cenę ją ostrzec. Kontaktuje się więc z jej mężem, poznaje jej rodzinę, podczas gdy Asja funduje właśnie sobie samotnościową sesję terapeutyczną na wyspie Krk. Czy rzeczywiście okaże się ona tytułową wyspą Krach? Wyspą życiowego krachu?

Ubrane w życia, które nie pasują

Ina Wyłczanowa pokazuje życie swoich bohaterek – a równocześnie życie nas wszystkich – trochę jak mapę gwiezdnych konstelacji. Spotykamy się, mijamy się na chwilę, dla jednych z nas te spotkania mają kluczowe znaczenie, dla drugich żadne. Myślimy o sobie różnie. Lepimy nawzajem swoje wizerunki z tych okruszyn informacji, które o sobie posiadamy.

Ina Wyłczanowa. Fot. Bułgarski Instytut Kultury
Obydwie bohaterki Wyspy Krach zmieniają się w naszych oczach nie tylko pod wpływem własnych relacji o sobie, ale także dzięki perspektywie innych. Piękna, elegancka, pewna siebie kobieta z opowieści Radosti okazuje się zagubiona i nieodpowiedzialna (w oczach czytelnika), a w dodatku nieco histeryczna (w oczach czytelnika oraz jej syna i męża). Z kolei sama Radost to też trochę zagadka – na pierwszych stronach sprawiająca wrażenie bardzo zdecydowanej, nieco ekscentrycznej damy, z każdą kolejną stroną okazuje się coraz bardziej zakompleksiona, za swoimi dziwnymi rytuałami, wielkimi kapeluszami i astrologią ukrywająca się przed światem, który ją przeraża. 

Po zrzuceniu masek obie bohaterki są do siebie bardzo podobne, obydwie ubrane w życia, które nie za bardzo im pasują, choć bardzo starają się przekonać same siebie, że jest inaczej.

Mąż absolutnie niezbędny

Wyspa Krach to jedna z tych książek, które bardzo trudno zaszufladkować. Choć bowiem czyta się lekko i książka pod pewnymi względami wpisuje się w ramy tak zwanej literatury obyczajowej, pojawiają się tu poważniejsze tematy i problemy, które zdecydowanie nie pozwalają nam na tak łatwą klasyfikację.

Weźmy pozycję kobiety w bułgarskim społeczeństwie. Autorka w zasadzie ślizga się po temacie, ale używa przy tym bardzo mocnych, sugestywnych obrazów. Jak w scenie, gdzie popis swojego prostactwa, arogancji i bezmyślnej agresji daje mąż Radosti:
„Bobi balangował z kumplami i ona przechodziła tuż obok. I nagle Bobi złapał ją w talii i posadził ją sobie na kolanach. Jej synek stał obok, w oczach miał samo zdziwienie. A Bobi zaczął głośno wykrzykiwać, że proszę, co za babka, nie taka jak jego żona, takie szczupłe laski to jest właśnie to, za czym on przepada i dzisiaj wieczorem to będzie jego dziewczyna (...). Dalej się darł, jak im będzie razem dobrze i wręcz zaczął ją obmacywać, wtedy ona wzięła ze stołu jego szklankę z piwem i wylała mu je na głowę (...). I wtedy Bobi zaczął kląć, powiedziałam mu, że jest świntuchem, a on wstał i uderzył mnie tak, że upadłam na ziemię razem z krzesełkiem” (s. 56).
Dalej Radost mówi wprost, że „wydawało jej się absolutnie niezbędne, aby mieć męża”, więc zniosła to upokorzenie, zniosła fakt, że ich towarzysze nie tylko nie potępili zachowania Bobiego, ale wręcz wydało im się zabawne, i rozpłakała się dopiero w zaciszu swojego pokoju. Dalej mówi:
„Mój mąż zachowywał się nieprzyjemnie, krzyczał, dokuczał mi, a ja myślałam, że to jest normalne, kiedy się ma żonę. Nie chciałam żyć bez męża” (s. 115).
Bałkańskie piekło kobiet?

Choć w scenie wspominanej przez Radost Asja wydaje się tą silną, tą, która nie da sobą dyrygować, kiedy indziej zdaje się równie uległa wobec własnego męża i jego humorów. „Wyobrażałam sobie, że głównym problemem jest Miszo, bardzo go kocham, ale z nim wcale nie jest łatwo żyć” – myśli.

Autorka wyraźne sugeruje, że podobny sposób traktowania kobiet – czy raczej kobieca bierność, która daje na to przyzwolenie – to cecha kulturowa. Różnice między Bałkanami a innymi europejskimi kręgami kulturowymi pokazuje między innymi w tej rozmowie Asji z drugą żoną jej byłego męża, Niemką – Bułgarce obsługiwanie mężczyzn przy stole wydaje się oczywistością:
„– Moim zdaniem ty jesteś dość zdyscyplinowana. Podajesz do stołu, podczas kiedy mężczyźni siedzą i czekają (…).
– Przecież wiesz, ze Bułgaria leży na Bałkanach – mówię. – A czy twoja mama i babcia nie podawały do stołu?” (s. 65).
Niepokojąco przypomina mi to wszystko wypowiedź Vedrany Rudan z wywiadu Magdaleny Żakowskiej w miesięczniku „Uroda życia”: „W Chorwacji kobieta nie wyjdzie na ulicę nieumalowana, bo u nas podstawową relacją między kobietami jest rywalizacja o mężczyzn. Zawsze i wszędzie. A jak już go zdobędziesz, to uważaj, bo może ci zostać odebrany”. I jeszcze: „Kiedy ojciec wpadał w furię, chowała się gdzieś. Udawała, że nie widzi. Ją też bił. Przez całe życie traktowana była jak szmata”.

Lektura zaskoczeń

Wyróżniona Literacką Nagrodą Unii Europejskiej Wyspa Krach to lektura zaskoczeń, bo autorka co rusz w jakiś sposób wytrąca nas z, wydawałoby się, ustalonego rytmu – a to wprowadzając mocny, zupełnie niespodziewany akcent, a to wywracając nasz sposób widzenia bohaterów do góry nogami. Tym samym powstała niebanalna, na pozór lekka, ale również na swój sposób niepokojąca powieść. Sprawdźcie, co Wy w niej odkryjecie.

***
I. Wyłczanowa, Wyspa Krach, przeł. Hanna Karpińska, wyd. Ezop/Wyszukane, Warszawa 2019.

„Widać mam duszę anarchisty”. Wywiad z Jáchymem Topolem

$
0
0
Po ośmioletniej pisarskiej przerwie Jáchym Topol powrócił z nową powieścią. Z okazji premiery polskiego przekładu Wrażliwego człowieka autor odwiedził Polskę, dzięki czemu udało mi się z nim spotkać i porozmawiać. Nie tylko o nowej książce, ale również o tym, dlaczego już nie wydaje swoich wierszy, co mu przeszkadza w najnowszej czeskiej literaturze i… oczywiście o Hrabalu.

Anna Maślanka: Niedawno w trakcie dyskusji w Krakowie z okazji Czeskiej Nocy Poezji pisarka Sylva Fischerová mówiła o tym, jak bardzo uwielbia wiersze Jáchyma Topola i jak bardzo żałuje, że przestał pisać poezję. Zacznę więc od pytania: dlaczego pan przestał?

Jáchym Topol: Wcale nie przestałem. Nadal czasem piszę wiersze, ale już ich nie wydaję, wykorzystuję je bardziej jako materiał do prozy lub piszę po prostu dla siebie. Mogę pani pokazać, coś by się tu dobrego znalazło… [wyciąga telefon i pokazuje krótkie wiersze zapisane w formie notatek].

Pisać wiersze i stworzyć tomik poezji to dwie różne rzeczy, to drugie wiąże się z ogromną pracą, a mnie się zwyczajnie nie chce. Ta faza już za mną. Kiedyś jeszcze pisałem teksty do piosenek dla ludzi, z którymi się dobrze znaliśmy, ale dziś już nie mam dla kogo.

Jak by pan więc opisał drogę, którą pan przeszedł jako pisarz w ciągu ostatnich dwudziestu lat?

Przede wszystkim jestem dosyć zaskoczony, bo myślałem, że w końcu znajdę w życiu czas i możliwości, żeby skupić się na pisaniu, a nigdy mi się to nie udało. Ciągle chodzę do pracy, po wyjściu nowej książki ruszam w trasę… Ale pogodziłem się z tym. Zrobiłem sobie na przykład w domu pracownię, wstawiłem tam stół mojego dziadka [Karla Schulza, znanego czeskiego powieściopisarza], idealne warunki do pracy. I od tamtej pory nie napisałem tam ani słowa. Marzy mi się regularność, unormowany tryb pracy, ale widać mam duszę anarchisty.

Akcja Wrażliwego człowieka rozgrywa się w pana rodzinnych stronach, na prowincji, a główny bohater, były dysydent, tęskni za czasami, kiedy sztuka była walką i pod pewnymi względami wydaje się podobny do pana. Jak bardzo ta historia jest osobista?

Trudno na to pytanie odpowiedzieć, bo w zasadzie wszystko, co piszemy, powstaje na bazie jakichś rzeczywistych wydarzeń. Oczywiście nie piszę wprost o sobie, po prostu wykorzystuję pewne przeżycia jako materiał. Doświadczenie powieściowego Taty trochę pokrywa się z moim, ale nie, nie traktuję tej historii jako osobistej.

Bohaterowie mają dosyć smutny obraz świata – ludzie już nie są w stanie ze sobą rozmawiać, wszędzie mamy elektroniczne tablice, smartfony. Czy i pan tak to widzi?

Myślę, że przez to ludzie potrzebują się dziś nawzajem jeszcze bardziej. Widzę to po sobie – nigdy nie bałem się samotności, raczej jej szukałem, żeby móc pisać, ale teraz moje córki, duże dziewczyny, 18 i 23 lata, mają swój świat i nie wiem za bardzo, co z tym zrobić. Byłem przyzwyczajony, że spędzaliśmy razem dużo czasu…

Mam też te nostalgiczne wspomnienia z dzieciństwa na wsi: rodzin, które siadały wieczorem razem przed telewizorem, czasem jedenaście czy dwanaście osób. Wtedy trochę nimi gardziłem, wydawali mi się wiejskimi prymitywami, gapili się na tego Karla Gotta. Ale dzisiaj to dla mnie utracony raj. Wtedy, dzięki temu jednemu telewizorowi, ludzie się ze sobą komunikowali, a dziś – to też znam z własnego życia – każdy siedzi w innym pokoju i ogląda własny film.

Więc ta „pospolitość”, która się kształtowała tysiące lat, która jeszcze niedawno polegała też na wspólnym oglądaniu Gotta w telewizji, została rozbita. Ale nie powinniśmy chyba tego krytykować, bo na tym polega wolność. Jak w Biblii: kiedy Mojżesz wyprowadził lud Izraela na pustynię, mówił, że ruszają w kierunku wolności, która jest okrutna. Ale to i tak lepsze niż wygodna niewola w Egipcie.

Nie czuję nienawiści do technologii. Z jednej strony nas męczy, z drugiej – wszyscy jej potrzebujemy. Gdyby nie technologia, nie mógłbym przyjechać do Polski, bo mnóstwo rzeczy załatwiam przez telefon. Więc nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.

Wrażliwy człowiek to też trochę książka o polityce. Myśli pan, że komentowanie w ten sposób rzeczywistości może coś zmienić? Czy dziś literatura ma jeszcze taką siłę?

Moim zdaniem potrzebujemy intelektualisty, który potrafiłby równocześnie bawić tłum. To prawda, że dawniej pisarze i artyści mieli może nieco większy wpływ na rzeczywistość, ale myślę że i dziś, gdyby znalazł się intelektualista, który odnalazłby się w mediach i potrafiłby z nimi pracować, miałby ogromną szansę coś zmienić. Przepraszam, że odpowiadam trochę naokoło, ciężko się o takich rzeczach mówi.

Wiem, to trudne pytania – o znaczenie literatury w dzisiejszym świecie…

A przecież sto lat temu literatura też wcale nie była taka istotna. Myślę, że jej złoty wiek przypadł na lata 50., 60. i 70., to był po prostu taki czas.

Zainteresował mnie we Wrażliwym człowieku motyw radzieckiego czołgu, który bohaterowie wyciągają z rzeki. Czy miał sugerować, że Czesi są narodem, który nie może przestać patrzeć wstecz i uwolnić się od swojej przeszłości?

Oczywiście czołg jest tu pewnym symbolem rosyjskiego imperializmu. Teoretycznie jest mało prawdopodobne, żeby dziś znów wdarły się do nas rosyjskie czołgi, ale ten rosyjski imperializm nie umarł, wciąż jest i straszy.

To jednak też historia, która ma swoje korzenie w rzeczywistości – w Poříčí nad Sázavou, tej wiosce, gdzie rozgrywa się akcja i skąd pochodzę, mówiło się zawsze, że „tam pod mostem leży czołg”. Podobno jacyś faceci podpalili kiedyś na moście czołg i spadł do rzeki. Byliśmy małymi chłopcami, więc nie wiedzieliśmy za bardzo, czyj to był czołg – czy jeszcze niemiecki, czy radziecki po inwazji ‘68. Ale zawsze gdy pływaliśmy w rzece, rozglądaliśmy się w tym miejscu, czy go gdzieś nie zobaczymy.

Później oglądałem zdjęcia takich wyciąganych z wody wraków – jak w Polsce z Bugu wyciągali sowiecki transporter albo jak gdzieś w Rosji wyciągają z rzeki T-34. Te czołgi są już dziś trochę jak dinozaury, więc nic dziwnego, że krążą o nich legendy.

Także o najnowszej czeskiej literaturze twierdzi pan, że jest zbyt zanurzona w przeszłości.

Tak, ale mam dwie ulubione młode autorki – młode w ujęciu badaczy literatury, czyli 35- czy 40-letnie – u których tego nie ma. Przeszłość oczywiście jest obecna w ich twórczości, bo jak każdy inteligentny człowiek zdają sobie sprawę z jej znaczenia, ale nie mają na jej punkcie obsesji, jak wielu dzisiejszych czeskich autorów.

Pierwsza to Veronika Bendová. Niedawno wyszła jej powieść Vytěženej kraj o północnych Czechach – krainie, gdzie dawniej działały kopalnie, dziś już zlikwidowane. Te północne Czechy i Sudety to taka nasza tajemnicza, w pewien sposób groźna kraina, i w tej właśnie scenerii główna bohaterka przeżywa historię miłosną. Druga autorka to Dora Kaprálová, Czeszka mieszkająca w Berlinie. Najnowsza jej książka nosi tytuł Ostrovy i składa się na nią dwanaście pięknych opowiadań.

Mam nadzieję, że nasi wydawcy zdecydują się na zaprezentowanie ich też polskim czytelnikom. Ostatnie pytanie musi dotyczyć Bohumila Hrabala – wiem, że go pan ceni, jeszcze wczoraj na Festiwalu Conrada podkreślał pan, że Hašek i Hrabal są panu bliżsi niż Kafka, a to autor ważny i dla mnie. Co osobiście znaczy dla pana Hrabal i jego twórczość?

Mój stosunek do Hrabala był dosyć skomplikowany. Za młodu działałem w undergroundzie i moimi autorytetami byli ludzie, którzy siedzieli w więzieniach, jak Ivan Jirous. A Hrabal był wszędzie, w głównym nurcie. Nie przyjmowałem do wiadomości, że to był już wtedy 70-letni pan. Później i to zaczęło mi się w nim podobać – że nie był człowiekiem politycznym.

Lubię jego świat gospód i piwa, który wbrew pozorom wcale nie jest głupi czy śmieszny, bo jest podszyty depresją i dogłębnym poznaniem świata. Bliska jest mi też jego nostalgia, w ogóle świat Hrabala jest bardzo „mój” i smuci mnie, że prawdopodobnie ten świat bezpowrotnie znika. O ile już nie znikł.

Ale także cała Grupa 42, poeci, przyjaciele Hrabala – oni wszyscy uwielbiali estetykę peryferii, która jest i głęboko we mnie. Czasem, kiedy mam wszystkiego dość, idę na piwo, a potem chodzę po zdewastowanych dzielnicach robotniczych, które mają w sobie mnóstwo poezji – pokażę pani zdjęcia! [wyciąga telefon i pokazuje zdjęcia z praskiej Libni, dzielnicy Hrabala] – i jestem tam szczęśliwy. To świat surowy, ale piękny, i chyba dlatego Hrabal jest mi tak bliski.

***
Zainteresował Was Wrażliwy człowiek? W grudniowym numerze „Nowych Książek” możecie też przeczytać moją recenzję książki. Tekst dostępny jest również na stronie czasopisma.

Zdjęcie główne: Amrei-Marie / Wikimedia Commons

Święta na Nuslach

$
0
0
„Cymbał rzeczywiście był cymbał. Nie umiał grać na żadnym instrumencie. Nazywano go tak, bo zawsze wszystko spierniczył. Z uśmiechem i niedowierzaniem na twarzy. Nie poznałem jeszcze nikogo innego, kto potrafiłby wkurzyć tylu ludzi.
     Roznosił plotki. Wszędzie (…).
     Przy stole z tyłu siedział Bártek. Szczęśliwie żonaty. Do czasu, gdy go zauważył Cymbał. Potem się rozwiódł.
     Cymbał upodobał go sobie. Nawrzucał na jego starą tyle gnoju, że wyprowadziła się z Nusli.
     Od tego czasu Bártek zastanawiał się tylko nad jednym. Co połamać Cymbałowi (…).
     Z radia leciały kolędy i cała Závist była odświętna. Bártek wkurwiony patrzył w stół. Potem wstał. Podszedł do Cymbała. Podał mu rękę.
     – Wesołych świąt, Cymbał.
     Cymbał potrząsnął mu rękę. Szczerze. Uśmiechnął się.
     – Nawzajem, Bártek. Naprawdę nie jesteś na mnie zły?
     – Kurwa, Cymbał. Jest Boże Narodzenie. Chyba nie będziemy na siebie warczeć jak psy.
     Widać było, jak mu to z trudem przechodzi przez usta.
     – Jesteś dobry, Bártek. A to z twoją byłą i z tym psem to może jednak nie była prawda (…).
     Kufel, którym Bártek jebnął, trafił go dokładnie między światła. Opadł na ziemię jak szlaban.
     O mało co, a tym razem było po nim (…).
     Czasem nawet Boże Narodzenie się nie uda”.
Green Scum, Nuselski punk, przeł. Krzysztof Rejmer, Warszawa 2019, s. 88–91.

***
 Kochani, życzę Wam, by tegoroczne Boże Narodzenie jednak się udało. By wzajemne urazy poszły w niepamięć i by nikt w nikogo nie rzucał kuflami. Choćbyście spędzali swoje Święta w knajpie Závist na praskich Nuslach :)

Fot. Engin_Akyurt / pixabay.com

Nuselski blues – Green Scum, „Nuselski punk”

$
0
0
Nusle. Praga.
Zbiór opowiadań autora ukrywającego się pod pseudonimem Green Scum to mistrzowski przykład czeskiego łączenia smutku ze śmiechem. Czytając o perypetiach nieszczęśników, którzy usiłują jakoś przeżyć na praskich Nuslach i zachować przy tym resztki godności, nie sposób się nie śmiać. Ale jest to śmiech przez łzy.

O książce, która zrobiła na nas ogromne wrażenie, zawsze pisać trudno. W przypadku Nuselskiego punku postanowiłam więc podeprzeć się sztywną formą i zrobić to w siedmiu pytaniach. Gotowi? Zacznijmy od autora.

Kim jest autor?

Odpowiedź nie jest prosta – wszak nie znamy nawet jego nazwiska. Wiadomo jednak, że pod pseudonimem Green Scum (Zelený Škraloup) kryje się bloger, mieszkaniec Nusli, żyjący „na przemian pod dachem i na ulicy”, do pewnego stopnia z pewnością alter ego narratora Nuselskiego punku. „Większość tych historyjek przeżyłem sam albo wydarzyły się moim przyjaciołom” – mówi. Książkę, jak przyznaje, napisał w całości w knajpie, w lokalu Red Hook, przy stoliku numer trzynaście [1].

Już na tym etapie rozpoczynają się podobieństwa i skojarzenia: Hašek, Hrabal, Bukowski. Ćmy barowe, stali bywalcy. Zapisywacze prawdziwych historii. Ale to dopiero początek.

(Poniżej trailer książki, w którym wystąpił i autor – to ten pan w długich włosach).


Kim jest narrator?

Dżudo to facet, który, podobnie jak bohaterowie jego historii, próbuje przeżyć. Chwyta się różnych zajęć, kocha swoją dziewczynę i nie chce jej stracić, ale przez większość czasu przesiaduje w knajpie Na Závisti lub odpływa gdzieś, spalony. Mówi tak:
„Znam wielu ludzi. Ludzi, którzy codziennie wysiadują po knajpach. Sam do nich należę. Uważam ten sposób życia za dobry. Za dnia odwalić swoje, a wieczór przesiedzieć nad piwem. Wydaje mi się to równie sensowne, jak cokolwiek innego” [2].
Jeśli ucieczki od życia nie szuka akurat w knajpie lub w skrętach, ucieka w książki. „Pomagają mi przeżyć”, wyznaje rozbrajająco swojej Sarze.

(Używki i literatura – czy nie inaczej wyglądało życie Bukowskiego? „świetlana sprawa / dla której powinienem się poświęcić / czeka zimna na kowadle / kiedy ja / palę, szczę, czytam Geneta / albo komiksy” [3] – pisał w braku praktycznie wszystkiego).

Kilka razy udowadnia nam jednak, że mamy również do czynienia z nieprzeciętnie wrażliwym facetem. Choć się boi, staje w obronie staruszka Krajánka, atakowanego przez bandę wyrostków, jako jedyny z rodziny odwiedza grób swojej babci i pisze o smutnych losach swoich nuselskich przyjaciół z autentycznym współczuciem. Za wszelką cenę próbuje też ułożyć sobie życie, ale jakoś nigdy nie wychodzi.

Dlaczego Nusle?

By zrozumieć opowieść Green Scuma, trzeba najpierw zrozumieć, czym są Nusle. Dzielnica w samym sercu Pragi, która jednak wciąż jeszcze zachowała swój dawny charakter sprzed ery wszechobecnych turystów i wegańskich knajpek. Tłumacz Krzysztof Rejmer pisze o niej tak:
„Nusle to nie jest najlepsze miejsce na świecie. To nie jest w ogóle dobre miejsce. Dla niektórych to nie jest nawet żadne miejsce, tylko czarna dziura. Proletariacko-romska dzielnica w cieniu prastarej, wyszehradzkiej skały, gdzie przed wiekami nad Wełtawą stał książęcy zamek, oraz pankrackiego więzienia, gdzie… dobrze już wiadomo co. I monstrualnego mostu, wraz z jego sześciopasmową jezdnią, mostu, z którego chętnie skaczą samobójcy” [4].
Również w Nuselskim punku zza każdego rogu na Nuslach zdaje się wyzierać beznadzieja. Ale mimo to narrator je kocha – nie ma wątpliwości, że to jego dom. „W Nuslach wyrosłem. W Nuslach chcę żyć. Nie ma nic, co by przypominało tę dzielnicę” – mówi.

Nusle to hrabalowska Libeń.
Nusle i wznoszący się nad nimi most.
Kim są bohaterowie?

Przechodzimy do sedna. Nuselski punk jest zbiorem historii prostych ludzi, mieszkańców Nusli, którzy mimo biedy i beznadziei usiłują jakoś przeżyć. „Ze wszystkich sił starają się zachować godność”.

Niektóre są bardzo tragikomiczne. Jak opowieść o Tašunce, miłośniku Indian. Gdy doczekał upragnionej transformacji, natychmiast kupił bilet do Stanów. Dzień przed odlotem wystąpił jako znawca na spotkaniu o zachodniej kulturze. Dając upust radości, użył niefortunnego sformułowania: „czuję się, jakbym był między czerwonymi”. Dostał w głowę kostką brukową i umarł. Nigdy nie zobaczył swojej ziemi obiecanej.

Tragikomiczny jest Batman – „tramwaj jedenastka był jego batmobilem” – i Svitáček, który oswaja strach przed śmiercią, chodząc wszędzie w stroju do trumny, i Noe, który skoczył na bungee z mostu nuselskiego, ale źle obliczył długość liny. Ale są tu historie zwyczajnie smutne. Jak wspomnianego Krajánka, emerytowanego nauczyciela biologii, czy Sáčka, bezdomnego, któremu syn zabiera całą emeryturę.

Nusle. Raz jeszcze.
Narrator opowiada historie złamanych przez życie, „zmęczonych”, „smutnych” i „pustych”, i nie ma wątpliwości – to właśnie oni, społeczny margines, zwyczajni ludzie, są solą tej ziemi. „W Nuslach mieszka dużo zwyczajnych ludzi, którzy jeszcze lubią bliźnich” – stwierdza. I to jest przewodnia myśl, która czyni z Green Scuma literackiego krewniaka Haška, Hrabala i Bukowskiego. O fascynacji tym ostatnim autor mówi zresztą wprost w cytowanym już przeze mnie wywiadzie: „Wracam dziś do książek, które dawniej czytałem, na przykład Bukowskiego”.

I jeszcze jedno skojarzenie, na które moją uwagę zwrócił jeden z czeskich recenzentów. Buszujący w zbożu Salingera. Tak samo pełen miłości do świata, która nie zostaje odwzajemniona.

Trafia do Was wrażliwość tych autorów? Bierzcie Nuselski punk w ciemno.

O czym jeszcze?

Nie wszyscy znamy praskie Nusle, nie wszyscy żyliśmy wśród ludzi, o których opowiada Green Scum – czytamy po to, by ten smutny świat poznać. Jest jednak w Nuselskim punku i element uniwersalny, znajomy każdemu. To też książka o relacjach, i o tym, jak trudno jest nam je budować.

Bohaterowie tych nuselskich opowiadań mają proste potrzeby i mnóstwo dobrej woli. „Ja tylko chciałem ją kochać (…). Nie chciałem żadnych zawiłości” – mówi przyjacielowi Dżudo, gdy próbuje się uporać z odejściem Sary. Każdy z nich chce kochać i być kochany, lecz rzeczywistość okazuje się dla nich zbyt przytłaczająca, by byli w stanie zbudować coś stabilnego. Nie radzą sobie nawet ze sobą, a co dopiero z życiem we dwoje?

Jakim językiem?

Green Scum opowiada nuselskie historie językiem swoich bohaterów, a więc bez stylistycznych zawijasów i obecną češtiną. A że obecná čeština jest praktycznie nieprzetłumaczalna, sądzę, że wartością dodaną byłoby zapoznanie się z Nuselskim punkiem w oryginale.

Nie znaczy to, rzecz jasna, że przekład Krzysztofa Rejmera jest zły. Choć tłumaczenie czeskiego „ty vole” po prostu jako „wole” wydaje mi się pomysłem zbyt prostym, a gdzieniegdzie wkradły się bohemistyczne błędy („być mimo”), myślę, że wersja polska oddaje rytm i charakter języka oryginału, na tyle na ile to tylko możliwe.

Dlaczego to nie jest książka idealna?

Tematyka, bohaterowie, tragikomizm, wrażliwość, przywodząca na myśl moich ulubionych autorów – wszystko to sprawiło, że Nuselski punk z miejsca podbił moje serce. Dlaczego jednak nie dałabym mu dziesięciu gwiazdek w dziesięciostopniowej skali?

W moim odczuciu Green Scum jest mistrzem mikroopowieści. Dlatego w momencie, gdy zaczyna w swoim zbiorze kleić jakąś większą fabułę – wokół uprawy marihuany dla chorego kolegi oraz związku z Bárą – książka staje się męcząca.

Mimo to polecam szczerze i entuzjastycznie. Jeśli szukacie historii prostej, niewydumanej, ale takiej, która rozbawi was do łez, a zarazem wywoła bezbrzeżny smutek – właśnie ją znaleźliście.

***
Green Scum, Nuselski punk, przeł. Krzysztof Rejmer, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2019.

Źródła:
[1] https://www.fullmoonzine.cz/clanky/nuselskej-punk-jsem-psal-v-hospode-green-scum
[2] Green Scum, Nuselski punk, przeł. Rejmer K., Warszawa 2019, s. 5.
[3] Bukowski Ch., Płonąc w wodzie, tonąc w ogniu, przeł. Piotr Madej, Warszawa 2004.
[4] Rejmer K., Od tłumacza [w:] Green Scum, op. cit., s. 321.

Fotografie:
[1] zyphichore / TrendHype / CC BY-NC
[2] analog_m0nkey / Trends Hype / CC BY-NC-SA
[3] janjaromirhorak / TrendHype / CC BY-NC-SA
[4] okładka książki ze strony wydawnictwa Prószyński i S-ka

Mało książek, nowe wyzwania i podstarzali literaci – podsumowanie roku 2019

$
0
0
Kiedy na początku układałam sobie w głowie to podsumowanie, to miał być raczej gorzki tekst. W wydźwięku podobny do zeszłorocznego, choć z myślą zupełnie inną.

Już w pierwszych dniach nowego roku zwaliło się jednak na mnie tyle złych emocji, że pomyślałam: tak być nie może. Po co jeszcze dokładać od siebie? Czas przestać być kupką nieszczęść. Postaram się więc podsumować rok pogodnie. Zbijając argumenty mojej wewnętrznej marudy. Skupiając się na tym, co było dobre i tym, co mogę zmienić na lepsze.

Jaki był więc ten rok?

Mało czytałam. 22 książki – to mniej niż kiedykolwiek, odkąd prowadzę listy. Trzy powody, dla których tak było, to jednak sprawy szczęśliwie zamknięte, sądzę więc, że w tym roku będzie lepiej.

Czwarty powód jest radosny – byłam nieco bardziej zajęta, bo zaczęłam publikować w prasie. I choć drażni mnie świadomość, że przez lata samo moje pisanie nikomu nie wystarczało – musiał się pojawić ktoś, kto powie innym „hej, ona naprawdę potrafi!” – grunt, że marzenie się spełniło.

To był dobry rok. Wystąpiłam jako gość w panelu o Czechach, moderowałam trzy wydarzenia, przełożyłam pierwszą książkę i zostałam zaproszona na seminarium polskich i czeskich tłumaczy w Broumovie. Zaczęłam pisać teksty na stronę festiwalu Kino na Granicy. Wzięłam udział w projekcie Cyfrowe Archiwum Romana Ingardena i tłumaczyłam listy Jana Patočki do Ingardena. Dzięki pochwałom z trzech różnych źródeł przekonałam się, że potrafię redagować wywiady. Wkroczyłam na zupełnie nowe obszary działania i okazało się, że na niektórych z nich radzę sobie całkiem dobrze.

A co z blogiem?

Słabe tempo czytania oczywiście przełożyło się na spadek aktywności blogowej. Ale wciąż tu byłam. Jako Skarby objęłam patronatem sześć nowych tytułów, starałam się też regularnie publikować na Facebooku, by przynajmniej w ten sposób utrzymać kontakt z Wami, czytelnikami.

Potrzebuję tego miejsca. Mało co daje mi tyle radości i spokoju, co ono. Nie ukrywam jednak, że szukam nowego sposobu na zaistnienie Skarbów. Czuję, że w obecnej formie nie przeżyją. Potrzebuję zmian. Wciąż jednak myślę, jak to zrobić, by pójść do przodu, a zarazem pozostać blogiem, który znacie i lubicie.

Podsumowanie czytelnicze

Przydługi wstęp za mną, przejdę więc do rzeczy – książki minionego roku. Na początek trochę statystyk, jeśli chodzi o odwiedzone przeze mnie literacko kraje:

Literatura czeska – 14
Literatura polska – 2
Literatura amerykańska – 1
Literatura japońska – 1
Literatura maurytyjska – 1
Literatura bułgarska – 1
Literatura włoska – 1
Literatura szwedzka – 1

Jak widać, przewaga Czechów jest w tym roku miażdżąca. 14 książek czeskich oraz dwie polskie, ale też o Czechach. Jeśli już wyprawiałam się gdzie indziej, niż do kraju naszych południowych sąsiadów, to w dosyć nieoczywiste miejsca – Mauritius, Japonia, Bułgaria… To jednak głównie zasługa wydawców, którzy wyszukują literackie perełki z różnych stron świata i podsuwają mi je, zwykle wywołując spory zachwyt. Dziękuję za to!

Najlepsze książki roku

Ponieważ lista książek przeczytanych była w tym roku krótka, również w gronie najlepszych tym razem tylko trzy pozycje.


1. O miłości– Charles Bukowski
3. Český ráj– Jaroslav Rudiš

Oddałam swoje serce podstarzałym facetom o hrabalowskiej wrażliwości. To chyba niedobrze, ale najwyraźniej gdzieś w głębi mnie siedzi smutny mężczyzna z papierosem w dłoni, wypalony, zmęczony miłością i zrezygnowany. W książkach tych panów czuję się jak w domu.

Z tej trójki zrecenzowałam na Skarbach na razie tylko Nuselski punk. Ale o pozostałych również napiszę więcej. Zwłaszcza, że Czeski rajjuż niedługo wychodzi po polsku.

Co w nowym roku?

Pewnie już słyszeliście, że na majowych Warszawskich Targach Książki gościem honorowym będą w tym roku Czechy. To także z tego powodu od kilku miesięcy na polskim rynku wydawniczym trwa zalew czeskich nowości.
Oczywiście chciałabym się w to wydarzenie możliwie jak najbardziej zaangażować – nie tylko uczestnicząc w targach, ale również przygotowując trochę wywiadów i innych materiałów. A biorąc pod uwagę, że maj to również festiwal Kino na Granicy oraz targi Svět knihy w Pradze, na których z kolei gościem honorowym jest Polska, pierwsza połowa roku będzie na pewno dość pracowita. Potem – zobaczymy. Kto wie, gdzie wszyscy będziemy za pół roku?

Życzę Wam jednak, by 2020 przyniósł Wam tylko dobre niespodzianki.

Zdjęcie główne: fotografierende / pixabay.com

„Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać”

$
0
0
19 stycznia w Krakowie będzie okazja zobaczyć spektakl, z którym Teatr KTO najczęściej podróżuje po świecie. Jego tytuł zupełnie nieprzypadkowo nawiązuje do jednego z najpiękniejszych tytułów Bohumila Hrabala!

Opowiedzieć o Hrabalu bez słów? Okazuje się, że można. Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać w reżyserii Jerzego Zonia właśnie to robi. 

W tym seansie teatralnym zainspirowanym życiem i twórczością Bohumila Hrabala nie pada ani jedno słowo – ani z jego utworów, ani żadne inne. A mimo to, zdaniem krytyków, duch jego dzieł został doskonale oddany. Bo grają ciało, ruch, gest, muzyka.

Spektakl prowadzi nas przez najważniejsze wydarzenia z życia człowieka, od narodzin aż po śmierć, w towarzystwie hrabalowskich bohaterów i ich historii. Stąd drobna modyfikacja oryginalnego tytułu opowiadań Hrabala (który rzecz jasna brzmiał Sprzedam dom, w którym już nie chcę mieszkać). Ma ona podkreślić, że nigdzie nie zostajemy na stałe, wciąż jesteśmy w ruchu. Rodzimy się, żyjemy, umieramy.

Błazeński, dramatyczny i groteskowy zarazem – tak pisali o spektaklu Jerzego Zonia krytycy. W kraju i na świecie, bo od czasu premiery w 2003 roku Teatr KTO wiele razy podróżował z nim po świecie – m.in. do Czech, Stanów Zjednoczonych, Rosji, Wielkiej Brytanii, Iranu czy Gruzji.

Za nieco ponad tydzień kolejna okazja, by zobaczyć go w Krakowie. Recenzenci przekonują, że znajomość twórczości Hrabala nie jest konieczna. Ale dla tych, którzy tę twórczość znają, myślę, że to seans obowiązkowy :)

Gdzie i kiedy?
19 stycznia, niedziela, godz. 19:00.
AST im. Stanisława Wyspiańskiego, ul. Warszawska 5.


Scenariusz, reżyseria i opracowanie muzyczne: Jerzy Zoń
Scenografia: Joanna Jaśko-Sroka
Kostiumy: Zofia de Ines
Dźwięk: Andrzej „Czoper” Czop
Światło: Jerzy „Lisek” Lisowski

Występują: Grażyna Srebrny-Rosa, Marta Zoń, Sławek Bendykowski, Bartek Cieniawa / Adam Plewiński, Michał Orzyłowski

Zdjęcie: fot. Teatr KTO

Żydowska dama z chlebem w kieszeni – „Hana”, Alena Mornštajnová [patronat]

$
0
0
Podobno to nie miała być powieść o holokauście. Podobno obozowa przeszłość tajemniczej, zamkniętej w sobie ciotki Hany miała być tylko wątkiem pobocznym, a w centrum uwagi miała się znaleźć rodząca się więź między nią a jej osieroconą siostrzenicą. Literatura żyje jednak swoim życiem i jak to często bywa, na marginesie powstała opowieść, która przyćmiła wszystkie inne.

Akcja powieści rozgrywa się w rodzinnej miejscowości autorki, Valašskim Meziříčí na wschodnich Morawach, na dwóch płaszczyznach czasowych. Najpierw czytelnik zostaje przeniesiony w lata 50. XX wieku i poznaje Mirę – niesforną dziewięciolatkę, która za jeden ze swoich wybryków zostaje ukarana brakiem deseru.

Ten pozornie mało istotny epizod okazuje się kluczowy dla jej dalszych losów – po zjedzeniu feralnych ciastek cała rodzina zaraża się tyfusem i mała Mira zostaje sierotą. Jedyną krewną, której udaje się wyjść z choroby, jest jej ciotka Hana. Dziwna, mroczna postać, zawsze ubrana na czarno i nigdy nie rozstająca się ze schowaną w kieszeni kromką chleba.

By zrozumieć Hanę, musimy wysłuchać drugiej części opowieści. Odbywamy więc kolejną podróż w czasie, w lata 30., kiedy Hana jest jeszcze młodą, wyniosłą panienką, córką właścicielki nieźle prosperującego sklepu. Żydówką, z rodziny z silnymi żydowskimi tradycjami.

Potrójna trauma

Fakt, że Hana przeżyła obóz koncentracyjny, jest zasygnalizowany już na samym początku powieści. Ale poznając jej historię uświadamiamy sobie, że ocalałej z piekła kobiecie towarzyszy nie tylko obozowa trauma – choć już samo to jest przecież nie do udźwignięcia nawet dla silniejszych niż ona. Żyje również z poczuciem odrzucenia i winy. Bo to właśnie ona, naiwnie zakochana, bagatelizując zapowiedzi nadchodzącej wojny, odwlekła planowaną ucieczkę całej rodziny przed wojennym pogromem, nie wysyłając powierzonego jej listu. Z miłości do człowieka, który nie chciał się skalać małżeństwem z żydowską dziewczyną, skazała na zagładę swoją matkę i śmiertelnie naraziła siostrę. Jak żyć z tą świadomością?

Alena Mornštajnová. Fot. Vojtěch Vlk
Odtrącenie przez ukochanego okazuje się zaledwie wstępem do pasma poniżeń, których Hana doświadcza jako Żydówka niedługo potem, w obozach. Elegancka i wyniosła młoda dama, która przywykła do wygodnego życia, zostaje brutalnie wrzucona w obozową rzeczywistość, w której aby przeżyć, musi zrobić użytek ze swojej urody i pięknego, młodego ciała. Udaje jej się przetrwać – ale wychodzi z tego jako wrak człowieka, czekający na śmierć. Czarna zmora.

Ze śmierci z powrotem w życie

Ocaleniem okazuje się dla niej siostrzenica, która nagle trafia pod jej opiekę. Hana nie ma najmniejszej ochoty zajmować się dzieckiem – w końcu ledwie jest w stanie zaopiekować się sama sobą – ale nie ma innego wyjścia. Niepokorna Mira, młodziutka, nie obciążona wojenną traumą, wyrywa ciotkę z marazmu i odrętwienia i zmusza ją do myślenia o codziennych, praktycznych sprawach. Mroczna przeszłość zostaje wyparta przez teraźniejszość, śmierć – przez życie.
„Podczas gdy odnosiłam kupione warzywa do spiżarni, a groch znów wcisnęłam w najciemniejszy kąt, ciotka usiadła przy stole i schowała głowę w dłoniach. Już tak się jej nie bałam, ale przestraszyła mnie jej bezradność.
– Damy radę – powiedziałam, raczej żeby przekonać samą siebie, i usiadłam obok. Bałam się jej dotknąć, bo wiedziałam, że nie mogła tego robić nawet mama.
Spod przyciśniętych do twarzy dłoni dobiegło westchnienie. Hana pokiwała głową.
– To czemu wzdychasz? – spytałam.
Ciotka Hana pociągnęła nosem, odsunęła dłonie i popatrzyła na mnie (…).
– Bo teraz nie mogę już umrzeć” (s. 67).
Tylko czy to nie jest historia, którą słyszeliśmy już wiele razy – dziecko przywracające kogoś życiu? Czy po dramatycznych wojennych losach Hany ta opowieść może nas czymkolwiek zaciekawić?

Książka o holokauście

W wywiadach i na spotkaniach autorka często podkreśla, że Hana nie jest książką o holokauście. Że chciała przede wszystkim opowiedzieć historię rodzącej się więzi między poranioną ciotką a jej siostrzenicą-sierotą oraz upamiętnić historię epidemii tyfusu w jej rodzinnym mieście, o której nikt już dziś nie pamięta. Mimo to dramat młodziutkiej Hany wyraźnie przyćmiewa wszystko to, co dzieje się po przygarnięciu Miry przez ciotkę. Być może wbrew intencji autorki, ale dla większości czytelników – w tym i dla mnie – to jest jednak książka o holokauście.

Ale też o tym, jak reagujemy na zagrożenia – jak bagatelizujemy je, wolimy sobie wmawiać, że „jakoś to będzie”. Z dzisiejszej perspektywy łatwo mówić, że pod koniec lat 30. wojna była do przewidzenia, że były tysiące sygnałów, które powinny skłonić Żydów do ratowania się ucieczką. Alena Mornštajnová, oddając głos matce Hany, dokładnie opisuje to narastające poczucie osaczenia, kolejne małe akty pogardy, zapowiadające katastrofę. Jednak w naszej naturze leży pewien uparty, lekkomyślny optymizm. Który często manifestujemy i dziś. „Jakoś to będzie”.

Nie jestem pewna, czy autorce udało się w zajmujący sposób opowiedzieć właśnie te historie, na których najbardziej jej zależało. Prawdopodobnie nie. Ale ta, która miała być tylko wątkiem pobocznym, robi ogromne wrażenie. I zostaje w czytelniku na długo – jeśli nie na zawsze.

***
A. Mornštajnová, Hana, przeł. Tomasz Grabiński, wyd. Amaltea, Wrocław 2019.

Pióro, miotła i szminka – „Wady snu”, Radka Denemarková [patronat]

$
0
0
W swojej najnowszej wydanej po polsku książce, sztuce teatralnej Wady snu, Radka Denemarková zdobyła się na arcyciekawy eksperyment. W przestrzeni na granicy świata i zaświatów umieściła trzy postaci – Virginię Woolf, Sylvię Plath i Ivanę Trump. Z ich rozmów i kłótni powstała fascynująca opowieść o feminizmie, kobiecej przestrzeni do pracy twórczej, literaturze i życiu.

Każda z nich musi tam zostać tak długo, aż ktoś z żywych wywoła jej imię z miłością i tęsknotą. Czekają więc, a w międzyczasie dyskutują, kłócą się, wspominają, odgrywają scenki.

Na początku są tylko we dwie. Virginia i Sylvia – autorki o zupełnie innym temperamencie, podejściu do życia i pisania. Sylvia wypomina Virginii, że mogła pisać o „własnym pokoju”, bo zawsze miała kogoś, kto ją utrzyma i się nią zaopiekuje. Zarzuca swojej starszej siostrze w piórze, że jest nudna i nie ma pojęcia o prawdziwym życiu. Virginia widzi w Sylvii dziewczynę, która sama narzuciła sobie jarzmo bycia idealną żoną, matką, panią domu, poetką. Zarzuca jej, że jej wiersze to krwawy lament i gdyby nie jej samobójstwo, nikt by już o niej nie pamiętał.

Sylvia Plath z Tedem Hughesem.
Obydwie odebrały sobie życie. Obydwie były nieszczęśliwe i budzą współczucie. Obydwie walczyły o swoją przestrzeń do tworzenia. A mimo to kompletnie nie potrafią się porozumieć. W pewnym momencie nawet zamieniają się poglądami (w sprawie krytyków), ale tak, by być nadal wobec siebie w opozycji. Każda snuje własną opowieść, nie słuchając tej drugiej. „Nie przepadam za tą pani egzaltacją”, mówi Virginia. „Nie przepadam za tą pani akademickością”, mówi Sylvia. Zgadzają się tylko w jednym: „Nie pozostało nam nic innego, niż pisać. Skoro nie umiemy żyć…” (s. 161).

Kobieta nowoczesna

I choć dwie wielkie artystki zamknięte w czyśćcu bezustannie się kłócą, trwają w pewnym układzie, zaskakująco przypominającym małżeństwo. Sylvia, która „tak została wychowana”, chwyta za miotłę i zajmuje się gotowaniem. „Moja matka uważała, że praca umysłowa to żadna praca. Jeśli nie gotuję, nie piekę, nie prasuję, nie macham kilofem, jestem bezużyteczna” (s. 59) – mówi. Virginia w świecie domowych obowiązków jest kompletnie zagubiona – snuje się tylko po pozaziemskiej kwaterze, żaląc się lub dzieląc się swoimi literackimi refleksjami.

Tę kruchą równowagę zaburza przybycie nowej lokatorki – Madame T., czyli Ivany Trump. Kobiety na pozór nowoczesnej, na pozór wyemancypowanej, ale w gruncie rzeczy komicznej – próżnej, praktycznej aż do bólu, nastawionej na zysk i prestiż, nazywającej siebie „pisarką”, choć w jej książkach nie ma choćby jednego słowa napisanego przez nią. Jej werwa przeraża Virginię, więc jako artystka ze starego świata próbuje rozszyfrować wroga, czytając jego książki – ale, jak się można domyślić, nic nie mówią jej one o osobowości Madame T. Z kolei Sylvii imponuje praktyczne podejście do życia Ivany i jej drapieżny stosunek do mężczyzn. Układ sił się zmienia.

Radka Denemarková ustami Virginii Woolf

Zamykając trzy tak różne bohaterki na ograniczonej przestrzeni i wyobrażając sobie, jak wyglądałyby ich rozmowy, Radka Denemarková porusza setki ciekawych tematów. Oczywiście Virginia i Sylvia żywiołowo rozprawiają o literaturze. Czy przy analizie utworów emocje pomagają, czy przeszkadzają? Jaka jest rola krytyka? Czy wyświadcza autorowi przysługę, czy jest największym złem? Czy bardziej niż to, co napisane, liczy się historia autora? Po co się właściwie pisze? („By nie oszaleć”, twierdzi Virginia).

Virginia Woolf w Monk's House.
Co ciekawe, Radka Denemarková przemyca tu odrobinę swoich doświadczeń. W usta bohaterek wkłada własne refleksje na temat pisania, życia, pracy. Pół roku temu w wywiadzie opowiadała mi, jak w pewnym momencie postanowiła porzucić pracę w Instytucie Literatury Czeskiej i poświęcić się całkowicie pisaniu, bo nie potrafiła pogodzić akademickiego, analitycznego podejścia do literatury, jakiego wymagano od niej zawodowo, z emocjonalną pracą pisarki. W Wadach snu czytamy takie słowa Virginii:
„Tak, ja też miałam wybór. Albo dać się pogrzebać żywcem, czyli zrobić karierę akademicką, publikować artykuły naukowe, pisać habilitację, pocić się nad tekstami, które w uniwersyteckiej fabryce nasiąkną później lodowatym obiektywizmem i stracą cały swój wdzięk, zmienią się w przedmioty na taśmie produkcyjnej, gdzie będą obrabiane i wygładzane według przyjętych norm i teorii, a następnie zostaną posegregowane zgodnie z napisem na etykietce. A więc mogłam wybrać cmentarną wegetację – albo się uratować. Rzucić się w przepaść niepewności, ocalić godziny swojego czasu, zanurzyć się w nich i łowić każdą z uświęconych chwil” (s. 50).
Artystka totalna vs. niespełniona żona

Inny ważny temat to przestrzeń kobiety do pracy twórczej. Virginia jest tu figurą artystki, która taką przestrzeń miała, która sztuce podporządkowała całe swoje życie – świadoma, że rodziny i dbania o dom nigdy nie pogodzi z pisaniem. To artystka totalna, która mówi: „literatura to życie”, „moje książki to ja”.

Sylvia za to jest trochę jak z powieści Petry Hůlovej. Przez całe życie miota się między domem, mężem, dziećmi a swoją pracą, której nikt nie potrafi uszanować – w końcu jest kobietą.
„Ciągle żyłam w napięciu, co sekunda zastanawiałam się, co też zaraz zrujnuje tę cudowną chwilę samotności. Nigdy nie mogłam się umościć w swoim gnieździe słów, nieustannie z niego wylatywałam. Nie miałam wyjścia, przecież nikt by mnie nie zastąpił. Psst, cichutko, tatuś pracuje” (s. 58).
Ivana Trump w 2007 roku.
Wychowana, by usługiwać, by spełniać cudze życzenia, rozpaczliwie usiłuje tę potrzebę pogodzić z potrzebą tworzenia. Z marnym skutkiem. Swoją frustrację zabiera ze sobą nawet w zaświaty – być może dlatego Madame T. tak łatwo jest podważyć kruche fundamenty jej życia z Virginią.

Gorzko o sztuce i kobiecej solidarności

Najważniejszą myślą tej sztuki wydaje się więc stwierdzenie powtarzane przez autorkę wielokrotnie w wywiadach i na spotkaniach – między kobietami nie ma solidarności. Nawet we wspólnej niedoli nie potrafią zagłuszyć zazdrości i wspierać się nawzajem. I to, wbrew pozorom, nawet w świecie zupełnie wolnym od mężczyzn.

A tytuł? „Wady snu” pojawiają się u Denemarkovej jako dziwne senne nawyki – zgrzytanie zębami, chrapanie, spanie w wannie… Biorąc pod uwagę, że wszystkie trzy bohaterki są w pewnym sensie pogrążone we śnie, wadami snu mogą być wszystkie ich zachowania względem siebie, fobie, paranoje, przez które tak trudno im się porozumieć.

Ale czy Wady snu nie są też gorzką refleksją na temat roli sztuki? Bo przecież „pan z wąsikiem”, który przez chwilę dzielił pokój z Virginią, mimo swoich zbrodni został przez kogoś wywołany ledwie po kilku minutach, podczas gdy ona pozostaje w czyśćcu od tak dawna. Dziwnie na miejscu brzmią tu cytowane w dramacie słowa z Orlanda Virginii: „Niegdyś było inaczej! Lecz mężczyźni już nas nie chcą, a kobiety nami gardzą”.

Zacznij od Wad snu

Najnowszy wydany po polsku tytuł Radki Denemarkovej odbiega od reszty jej twórczości, nie tylko ze względu na formę i rodzaj literacki. Jak zwykle autorka zachwyca erudycją i dostarcza nam materiału do przemyśleń, ale dużo w Wadach snu lekkości, literackiej gry i zabawy realiami (osobiście nie mogłam powstrzymać uśmiechu, czytając, jak Virginia i Sylvia kłócą się o to, która z aktorek grających je w filmach jest ładniejsza). Myślę więc, że to doskonała pozycja na początek znajomości z autorką.

***
R. Denemarková, Wady snu, przeł. Olga Czernikow, wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2020. Premiera: 25 stycznia.


Fotografie:
[1] zdjęcie własne
[2] summonedbyfells / Foter.com / CC BY
[3] Harvard University Library / Wikimedia Commons
[4] Christopher Peterson / Wikimedia Commons
[5] okładka książki ze strony wydawnictwa / ksiazkoweklimaty.pl
Viewing all 363 articles
Browse latest View live